Pisanie powieści jest moją pasją – Magazyn Kobiet Spełnionych.

Pisanie powieści jest moją pasją

Wywiad z Joanną Jax

– Co do miłości, w życiu każdego z nas była, jest albo będzie. To element naszego jestestwa, obojętnie, czy to miłość partnerska, rodzicielska czy nawet do samego siebie. Miłość nie jest idealna, ale istnieje w naszej przestrzeni, poza tym oprócz niej dzieją się inne rzeczy i to wszystko znajduje się w moich powieściach. – mówi Joanna Jax, autorka książki “Piętno von Becków”.

]]>

Nie minął rok od premiery „Długiej drogi do domu”, a Pani startuje z kolejną „opasłą” książką. Jak Pani to robi? Pracuje Pani zawodowo, ma rodzinę, a w ciągu dwóch lat wydaje Pani trzy prawie 500-stronicowe powieści.
– Prawdę mówiąc, nie wiem. Pisanie powieści jest pasją, przygodą i świetnym sposobem na wyrzucenie emocji. A na pasję zawsze można wygospodarować czas. Oczywiście odbywa się to kosztem innych spraw, ale nie żałuję. Nie można mieć wszystkiego. Natomiast muszę mieć takie miejsce, gdzie mogę ze swoją wrażliwością ukryć się przed światem. To mi pozwala zachować pewną równowagę.

Jak zaczęła się Pani przygoda z pisarstwem?

– Jak wiele rzeczy w moim życiu. Od marzeń. Było to wiele lat temu, ale wciąż myślałam, że nie podołam temu zadaniu. Ktoś jednak przekonał mnie słowami: „Jak to, Ty nie dasz rady?”. Spróbowałam i udało się. Teraz przypominają mi się słowa chyba Henry’ego Forda: „Jeżeli myślisz, że coś możesz lub czegoś nie możesz, za każdym razem masz rację”.

Tak zwana łatwość pisania nie byłaby niczym szczególnym, gdyby nie ta wielość wątków i postaci. Jak udaje się Pani panować nad szczegółami fabularnymi?
– Raczej pamiętam, co piszę. Potem czytam i wyłapuję nieścisłości. Myślę, że to dzięki dualizmowi mojego umysłu. Z jednej strony – bujna wyobraźnia, z drugiej – logika i realizm. Fabuła rządzi się swoimi prawami, można popłynąć z nurtem fantazji, ale chciałabym, żeby czytelnik czuł się tak, jakby to, co wymyśliłam, zdarzyło się naprawdę. Wielość wątków wprowadzam, żeby się nie nudzić podczas pisania, a odbiorca podczas czytania. Nie każdy to lubi, niektórzy wolą, gdy fabuła płynie wolno i leniwie, ale ja do tej grupy nie należę. A zawsze piszę coś, co sama chciałabym przeczytać. Preferuję, gdy coś się dzieje, a nie potrafiłabym chyba stworzyć wartkiej akcji w obrębie jednego, dwóch wątków. Zresztą w naszym życiu spotykamy mnóstwo ludzi, czy chcemy, czy nie chcemy, nasze losy splatają się z innymi, a ci inni też mają swoje życiorysy. Nie mam poczucia, że tworzę zbyt dużo wątków, każdy czemuś służy.

Czytając Pani książki, można zwiedzić pół świata, dlaczego Pani bohaterowie nie mogą usiedzieć w miejscu?
– Pewnie Freud miałby coś do powiedzenia w temacie, a ja po prostu lubię podróżować. Jeśli nie mogę tego robić w realu, z różnych powodów, musi mi wystarczyć wyobraźnia.

Akcja każdej z Pani powieści toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a losy bohaterów rzucają ich po wielu krajach Europy, a nawet świata. To zapewne wymaga długich studiów historycznych i geograficznych?
– Nie przesadzałabym z tym studiowaniem. To nie są publikacje naukowe. Po prostu dużo czytam i nawet jeśli czegoś nie pamiętam, to wiem, gdzie znaleźć potrzebne informacje. Czytam dużo książek dokumentalnych i biograficznych, to wynika z moich zainteresowań historią najnowszą. Ostatnio zresztą na inne nie mam czasu, muszę go znaleźć jedynie dla tych pozycji, które są niejako supportem do moich powieści. Nie mogę pójść na łatwiznę i pisać bzdur, zresztą moja pani redaktor jest pod tym względem nieugięta, skrupulatna i chwała jej za to. A geografia? Wystarczy poziom szkoły średniej i Google.

Fabuła „Długiej drogi do domu” nawiązuje do rewolucji kubańskiej, nastrojów wyzwoleńczych w krajach Ameryki Łacińskiej czy światowego terroryzmu. Nie bała się Pani tak trudnych tematów? Przecież „Długa droga do domu” to przede wszystkim powieść o miłości…

– Z reguły mam dość jasne poglądy na wydarzenia polityczne czy historyczne. Nie uważam, że są jedynie słuszne, ale mam prawo mieć własne zdanie. Nie mogłam sobie wyrobić poglądu właśnie w kwestii rewolucji kubańskiej, bardzo ważnej z geopolitycznego punktu widzenia, i konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Łudziłam się, że jeśli wgryzę się w temat, wejdę niejako do środka tych wydarzeń, rozjaśni mi się nieco w głowie. Tak się nie stało i gdyby ktoś mnie zapytał o te rzeczy, nadal miałabym ogromny dylemat, kto w tym sporze ma rację. A media rządzą się swoimi prawami, rzadko bywają obiektywne, zatem pozostaje pomyszkować i samemu spróbować ocenić sytuację. Co do miłości, w życiu każdego z nas była, jest albo będzie. To element naszego jestestwa, obojętnie, czy to miłość partnerska, rodzicielska czy nawet do samego siebie. Miłość nie jest idealna, ale istnieje w naszej przestrzeni, poza tym oprócz niej dzieją się inne rzeczy i to wszystko znajduje się w moich powieściach. A jeśli przy okazji ktoś dowie się czegoś interesującego, to chyba nic złego się nie stanie. Rzadko sięgam po romanse czy to, co nazywamy literaturą obyczajową, być może dlatego moje książki są nieco inne, bo nie czerpię wzorców z powyższych pozycji.

Tak zwana trudna miłość to wątek wiodący „Dziedzictwa von Becków”. Czy takie przedstawienie psychiki i motywacji bohaterów wymagało pewnej wiedzy psychologicznej? Czy w trosce o wiarygodność bohaterów konsultowała Pani z kimś ich profil?
– Jeśli cokolwiek konsultuję, to raczej jakieś szczegóły techniczne. Co do rysu psychologicznego, korzystam tylko i wyłącznie z własnych doświadczeń, domysłów i empatii. Ten ostatni element jest bardzo istotny, ponieważ gdy stawiam się na miejscu mojego bohatera, świat wygląda nieco inaczej. Już nie jest taki czarno-biały. Poza tym tylu dziwnych ludzi chodzi po świecie, że miałam okazję obserwować naprawdę rozmaite zachowania.

Zarówno „Dziedzictwo”, jak i „Piętno von Becków” mają wyraziście zarysowany wątek kryminalno-sensacyjny. Czy to oznacza, że „ciągnie” Panią w kierunku mocniejszej literatury?
– Jeśli sięgam po fabułę, to właśnie po taki gatunek. Zapewne nie pozostało to bez wpływu na moje pisanie. Poza tym lubię w ten sposób rozładowywać złość i gdy mi ktoś mocno dokuczy, jakiemuś mojemu bohaterowi się obrywa. Są takie osoby, którym moi bohaterowie zawdzięczają poturbowanie albo pożegnanie z ziemskim padołem. Ale mogą czuć się bezpiecznie, postaci z moich książek są jedynie wytworem wyobraźni. Zrobiłam to tylko raz, że utożsamiłam prawdziwą osobę z moim bohaterem, i nigdy więcej tego nie zrobię. Przeszkadzało mi to podczas pisania, bo bardzo tę osobę oszczędzałam i taki zbyt idealny bohater mi wyszedł. Jakby to powiedzieć, eksperyment się nie powiódł. Pewnie dlatego, że w realnym życiu staram się nie krzywdzić innych. Z naciskiem na „staram się”.

W jakich okolicznościach obmyśla Pani fabuły swoich powieści? Kiedy przychodzą Pani do głowy najlepsze pomysły?
– W samochodzie, pod warunkiem że prowadzę i telefon nie dzwoni co trzy minuty. Poza tym jak już siedzę i stukam w klawiaturę, to samo przychodzi. Jakbym w swoim umyśle otwierała kolejne drzwi, a za nimi stał pomysł. Musi być jeden warunek, nie może mi siedzieć w głowie nic innego. Jeśli jestem w fatalnym nastroju, to nie potrafię tych drzwi otwierać. Chaos zewnętrzny mi kompletnie nie przeszkadza, piszę najczęściej bombardowana hałasem z gier syna, jazgotem z telewizora czy wiertarką sąsiada z dołu (chyba ma takie hobby, bo odnoszę wrażenie, że ciągle coś wierci), a ze stołu spadają książki, do których zaglądam, gdy potrzebuję sprawdzić dane historyczne. Kiedyś nawet się śmiałam, że gdybym komuś opowiedziała, jak powstają moje powieści, to by nie uwierzył. Gdy jednak czuję chaos w duszy czy umyśle, to moja wena ucieka w przestworza. Ci, którzy denerwują mnie bez potrzeby, niech wiedzą, że w takich momentach wyrywają właśnie kilka kartek z moich powieści.

Czy zanim przystąpi Pani do pisania, ma Pani gotowy szczegółowy konspekt powieści, czy raczej pozwala sobie Pani na nieplanowe zwroty akcji?

– Hm… Kiedyś przeczytałam artykuł pod tytułem „Jak napisać bestseller?”. Gdybym kierowała się wytycznymi w nim zawartymi, to nie tylko nie napisałabym bestsellera, ale w ogóle niczego. Mój konspekt jest w głowie, w stanie surowym i bez zakończenia. Do połowy książki strasznie mieszam i wprowadzam nowe wątki. A potem tak siadam i mówię do siebie: „To teraz kombinuj, jak z tego wybrnąć i jak te supły rozwiązać”. I wtedy zaczyna się ból twórczy, logiczny i przyczynowo-skutkowy. Nigdy nie wiem, jak się skończą moje książki. Co to za frajda z pisania, jeśli zna się zakończenie. Dlatego gdy niektórzy czytelnicy zarzucają mi przewidywalność zakończenia, to jestem trochę zaskoczona, bo ja go nie przewidziałam. Na przykład w „Długiej drodze do domu” dopiero w okolicach trzysta pięćdziesiątej strony zdecydowałam się, z którym mężczyzną będzie moja bohaterka. Ale jeśli inni to już wiedzieli wcześniej, to może po prostu jestem banalna. Nie inaczej było w „Piętnie von Becków”. Ogólnie mieszam wątki, style, konwencje, narracje, czasy i miejsca. Nie potrafię sama ocenić, jak mi to wychodzi.

Pani książki zdobywają świetne recenzje i mają już duże grono fanów. To z jednej strony bardzo motywujące, ale z drugiej chyba mocno stresuje. Czytelnicy chcą kolejnej książki, a Pani wie, że nie może być ona gorsza niż poprzednie. Jak Pani sobie radzi z tą nową sytuacją?
– Myślę, że wszystko, co najlepsze, jeszcze przede mną. Ta najlepsza powieść również. Marzy mi się takie opasłe tomiszcze obejmujące cały XX wiek. Muszę jednak lepiej poznać okres I wojny światowej od strony politycznej, bo batalistycznych scen tworzyć nie będę. Zobaczymy, może się uda. Nie czuję stresu ani presji, jeśli chodzi o pisanie. Wkładam w to serce, a jeśli coś robię z sercem, to tworzenie po prostu wychodzi samo, obojętnie czy to pisanie, malowanie, grafika czy cokolwiek innego. Wtedy odbiorca może dotknąć mojej duszy, emocji i uczuć. I albo mu się to podoba, albo nie. Na to nie mam już wpływu. Więcej niż siebie dać nie mogę.

Jak radzi sobie Pani z postami, które krytycznie odniosły się do Pani twórczości?

– Z typowym hejtem nie miałam do czynienia, więc wszystko przede mną. Nikt również jakoś drastycznie nie zmasakrował moich książek, aczkolwiek trafiają się niskie noty. Pewnie, że mi przykro. Z tego powodu, że ktoś wydał pieniądze, wygospodarował czas, liczył na wspaniałą przygodę i okazało się, że kompletnie nie trafiłam w jego czytelniczy gust. Jeśli natomiast wytykane są mi błędy, staram się brać tego typu sugestie pod uwagę. Oczywiście trudno wszystkim dogodzić, bo na przykład jedni krytykują zbyt dużą dawkę historycznego rysu, inni dla odmiany uważają, że jest go zdecydowanie za mało. Natomiast jeśli ktoś uważa, że to, co piszę, kompletnie nie jest dla niego, niech po prostu nie sięga po kolejne pozycje. Czasami przyglądam się niektórym wpisom czytelników, którzy miażdżą jakiegoś autora, ale z uporem maniaka sięgają po następne jego utwory, po to by kolejny raz nazwać je szmirą. Chyba to jakiś rodzaj masochizmu. Jeśli mi nie odpowiada czyjś styl, odpada i nie znęcam się ani nad autorem, ani nad sobą. Wybór jest tak ogromny, że szkoda tracić czas na czytanie czegoś, co nas odpycha. 

W „Piętnie von Becków” kontynuuje Pani wątki zaczęte w „Dziedzictwie von Becków”. Mnogość postaci i ich skomplikowane losy otwierają pole do takich kontynuacji. Z recenzji poprzednich Pani książek wynika, że czytelnicy przyzwyczajają się do Pani bohaterów i nie chcą definitywnie się z nimi rozstawać. Czy nie „korci” Panią, by napisać trzecią część sagi o von Beckach?
– Oduczyłam się używania słowa „nigdy”. Jeśli go użyję, to od razu przytrafia mi się coś, co każe zweryfikować podejście. A że z natury dotrzymuję słowa, prawie wyeliminowałam to pojęcie z użycia. Zatem niczego nie przesądzam.

Czy może nam Pani zdradzić, jakie są Pani plany? Odpoczynek czy nowa powieść, która już „siedzi” w Pani głowie?

– Od chwili postawienia ostatniej kropki w powieści do momentu, gdy ukaże się na pólkach księgarskich, mija kilka miesięcy. Wtedy odpoczywam od pisania, oprócz poprawek, i to jest ten czas, gdy żegnam się ze swoimi bohaterami. I kiedy już ten cały proces się kończy, witam nowych bohaterów i się z nimi zaprzyjaźniam.

Pani Joanno, co Panią napędza?

– Chęć ucieczki przed światem, który coraz mniej mi się podoba, i przed niektórymi ludźmi, których muszę znosić, a wcale nie mam na to ochoty. Emocje, które przeżywam podczas pisania, są różne i bardzo silne, ale są bezpieczne, bo nie są moje. To inne życie, takie moje i jednocześnie tak bardzo nie moje. Jestem trochę jak aktor, który wciela się w swoją rolę i może przez chwilę być Batmanem, agentem 007 czy szefem mafii. Naprawdę fajna sprawa, polecam. 

Dziękujemy za rozmowę i życzymy, by Pani powieści były dostępne we wszystkich bibliotekach i księgarniach!

Rozmawiała: Teresa Darmon

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: