Felieton Beaty Tyszkiewicz
To były lata siedemdziesiąte. „Jej powrót” – film telewizyjny, ale zrobiony z wielką starannością i oddający atmosferę lat międzywojennych. Reżyserował go Witold Orzechowski. Ja grałam główną bohaterkę Emme. Moim filmowym mężem był Jerzy Zelnik. Na atmosferę filmu składały się jednak przede wszystkim cudowne zdjęcia Kazimierza Konrada. Zaś staranność w oświetleniu przypominała przedwojenne filmy amerykańskie.Wnętrza luksusowej willi po łódzkich fabrykantach, z wysokimi boazeriami w drzewie rzeźbionymi, z witrażami kolorowymi, pozwoliły nam na wrażenie przeniesienia się w tamte czasy. Uczucia tego dopełniały sportowe samochody, muzyka, piosenka w wykonaniu Henryka Roztworowskiego z orkiestrą Łopatowskiego z Łodzi.
Właśnie ta staranność sprawiła, że opowiadanie Josepha Conrada Korzeniowskiego przeniesione na ekran okazało się tak bardzo filmowe. Rozterka – gdzie jest zdrada w związku? Czy wystarczą myśli i marzenia, by wszystko stracić?
Lubię ten film, bo pełen jest też takich zachowań i reakcji, jakie dziś już wyszły z mody. A konwencjonalność potrafi zabić. Ten film jest przykładem, że dobra literatura stanowi bogaty materiał psychologiczny w odtworzeniu rozterek bohaterów. Czy kłamstwo może ranić i mieć tak poważne konsekwencje? Chyba do dziś stawiamy sobie takie pytania…
Grałam w wielu filmach i pamiętam je szczególnie właśnie z okresu pracy nad nimi. W tej produkcji wszyscy się dokładali do tego obrazu.
Beata Tyszkiewicz