Nicolas Cage odkrywa swoje tajemnice! Ekskluzywny wywiad na wyłączność!


Jest wybuchowy, ekscentryczny i bardzo inteligentny. Dla roli dał sobie wybić dwa zęby, w innej zjadł prawdziwego karalucha. Lubi wyzwania i ryzyko. Gra bardzo dużo i należy dziś do najciekawszych aktorów na świecie.





Wujem Pana jest świetny reżyser Francis Ford Coppola. Czy ten fakt pomógł Panu wybrać drogę w życiu?

- Od zawsze chciałem być aktorem. Gdy jako dzieciak zobaczyłem Charlesa Bronsona w filmie „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, wiedziałem, że aktorstwo jest zawodem stworzonym dla mnie, że prędzej czy później się w nim znajdę.Charles Bronson tak bardzo Panu imponował, że chciał Pan pójść w jego ślady?
– Uwielbiałem go. Z wielką pasją oglądałem go na ekranie. Uwielbiałem też oglądać filmy z Clintem Eastwoodem, Seanem Connerym. Fascynował mnie James Dean. Gdy ujrzałem go w filmie „Na wschód od Edenu”, zrozumiałem, że to pokrewna dusza. Ten rodzaj buntu był mi bliski.Dlaczego odrzucił Pan nazwisko Coppola i przyjął pseudonim Cage?
– Nie chciałem, aby kojarzono mnie z wujem. Chciałem sam zapracować na sukces, na nazwisko, a nie podpinać się pod skrzydła wielkiego reżysera, którego zresztą zawsze bardzo ceniłem. On był zawsze dla mnie inspiracją. Zawsze chciałem żyć tak jak on, tym bardziej, że mój ojciec był nauczycielem i wiele nie zarabiał. Często wakacje spędzałem u wuja. To był inny świat. Ten świat mnie pociągał.

Co tak Pana pociągało?

– Pamiętam, że wujek miał w piwnicy prywatne kino, gdzie można było oglądać różne filmy. To mnie pasjonowało. Poza tym, te samochody, ten luksus. Pragnąłem, żeby tyle osiągnąć co wujek.

Pseudonim zaczerpnął Pan z komiksów?
– Często słyszę o mojej wielkiej miłości do komiksów, a tak naprawdę w ręku nie miałem żadnego, odkąd skończyłem 15 lat. Mam jednak do nich wielki sentyment. Ale to nie sentyment do komiksów sprawił, że wybrałem i przyjąłem nazwisko Cage. Po prostu ono brzmiało bardzo dobrze. Łatwo wpadało w ucho, a o to mi chodziło.

A więc pseudonim był początkiem do osiągnięcia sukcesu?

– Często mówi się, że jestem człowiekiem sukcesu. Ale ja nim się nie czuję. Niewątpliwie osiągnąłem sporo, ale wciąż potrzebuję się rozwijać, wciąż czuję się na początku drogi do poznania siebie, ludzi, świata. No cóż, ludzie inaczej postrzegają mnie niż ja sam siebie.

Uważają, że jest Pan pracoholikiem?

– Ja uważam siebie za pasjonata swojego zawodu. Być może to się wiąże też z pracoholizmem.

Uchodzi Pan za aktora, który bierze każdy proponowany scenariusz.

– Jeżeli proponują mi dobre scenariusze, nie widzę powodu ich odrzucania. Mam w sobie tak wiele energii, tak bardzo ciekawi mnie świat, ludzie, więc jak widzę w propozycji roli wyzwanie, jakąś inspirację, to przyjmuję taką pracę.

Nicolas Cage

Lubi Pan ryzyko?
– Uwielbiam, jak adrenalina skacze wysoko. Uwielbiam życie z dreszczykiem emocji i wcale nie muszę płynąć z prądem. O wiele ciekawsze jest płynięcie pod prąd, bo wtedy mogę wykrzesać z siebie jeszcze więcej i stać się o coś bogatszy.

Z pasją mówi Pan o swoim zawodzie. Ale czy zastanawiał się Pan, co by było, gdyby Pan nie został aktorem?

– Aktorstwo mnie uratowało. Stało się sensem mojego życia, ujściem moich frustracji. Przedtem na wszystko i wszystkich byłem zły. Gdyby nie aktorstwo, być może dzisiaj byłbym potworem. A tak jestem człowiekiem poczciwym, wrażliwym.

Rozumiem, że na oczyszczenie Pana osobowości wpływ mają filmy akcji, bo w takich Pan przede wszystkim występuje?
– Bardzo lubię filmy akcji, bo to znakomity relaks, przede wszystkim dla widza, dla którego aktor gra. Lubię tempo, wyzwania, jakie niosą w sobie filmy akcji. Być może ten rodzaj pracy w jakiś sposób oczyszcza moją duszę. Ale przecież nie tylko w filmach akcji występuję. Wyzwania, możliwość sprawdzania się w nich, to przede wszystkim ma wpływ na moją osobowość.

Zagrał Pan zupełnie niedawno superbohatera z komiksu. Czy to był dobry wybór, wszak ma Pan już swoje lata?
– Chce pan powiedzieć, że jestem już za stary na pewne role? Być może w pewnych scenach już mi nie wypada grać. Na pewno już mi nie wypada przeklinać na ekranie i tego nie będę robił. Gdy zgodziłem się zagrać w „Kick-Ass”, w scenariuszu trzeba było zrobić trochę zmian. W scenie, w której mam oderwać komuś głowę i ciało rozszarpać na kawałki. Zatelefonowałem do reżysera Mtthewa Vaughna i powiedziałem, że już nie te lata, żebym coś takiego robił na ekranie. Poprosiłem o usunięcie tej sceny. Ona mnie raziła. Podejrzewam, że kilka lat temu bez żadnego oporu bym ja zagrał.

Dużym sukcesem cieszył się film „Skarb narodów”, w którym partnerowała Panu piękna Diane Kruger. Jak się z nią pracowało?

– Fantastycznie. Diane Kruger i Justin Bartha mają olbrzymie poczucie humoru, więc na planie było sporo śmiechu. Poza planem też nieźle się bawiliśmy.

Kiedyś mówił Pan, że nie lubi się powtarzać. Zagrał Pan jednak w kontynuacji „Skarbu narodów”. Co o tym przesądziło?

– Nowe i inne wyzwania. „Skarb narodów: Księga tajemnic”, to właściwie odrębny film. Owszem, są ci sami bohaterowie, ale i inne fakty historyczne i inne miejsca. Owszem, to jest sequel. Pierwszy w mojej karierze i całkiem udany.

Z przekonaniem przystąpił Pan do pracy?

– Ze zdecydowanym przekonaniem. Wierzyłem, że „Skarb narodów: Księga tajemnic” będzie lepszy od „Skarbu narodów” lub przynajmniej równie dobry. W innym przypadku nie przyjąłbym roli. Jeżeli praca nie daje takiej szansy, odrzucam ją. W moim życiu ważne jest, aby się rozwijać i doświadczać ciągle czegoś nowego, a nie stać w miejscu.
Wiele scen w „Skarbie narodów: Księdze tajemnic” wymagało bardzo dużej sprawności fizycznej.

Czy  pamięta Pan scenę niezwykle trudną dla Pana do zrealizowania?

– Trzy tygodnie kręciliśmy scenę na platformie – równoważni. Kręcąc ją musiałem pamiętać o prawach fizyki. Musiałem panować nad swoim ciałem, co w tamtych warunkach nie było takie łatwe.

Która z ról była dla Pana wyczerpującym doświadczeniem?

– Myślę, że ta w „Adaptacji”, gdzie grałem braci bliźniaków. Było bardzo dużo pracy, która mnie wyczerpała.

W filmie „Adaptacja” odegrał Pan scenę masturbacji. Przyzna Pan, to olbrzymi ekshibicjonizm?
– I bardzo trudne zadanie. Początkowo uważałem tę scenę za olbrzymie wyzwanie, ale gdy zaczęliśmy ją kręcić, wcale nie czułem się komfortowo. Robiliśmy kilka ujęć. W jednym z nich reżyser krzyczał, bym szczytował mniej dynamicznie. To był prawdziwy koszmar.

Stać Pana na wielkie poświęcenia. Kręcąc „Pocałunek wampira” zjadł Pan żywego karalucha?
– Ciągle ktoś mi o tym przypomina (śmiech). Dzisiaj już aż tak bardzo się nie angażuję  w swoje zadania aktorskie. Oczywiście, staram się pracować precyzyjnie, do upadłego, ale bez nadmiernego szaleństwa. Po prostu dojrzałem i zweryfikowałem wiele spraw.

A więc dzisiaj już by Pan nie zjadł karalucha?
– Ja musiałem go zjeść. Wcale nie był chrupki, tylko miękki. Obrzydliwość! Przez kilka dni czułem go w gardle. Dziennikarze czują go do dzisiaj (śmiech).

Czy dziś stać byłoby Pana na spędzenie kilku dni w pogotowiu ratunkowym, jak to miało, gdy przygotowywał się Pan do roli w filmie „Ciemna strona miasta”?

– To akurat było bardzo ciekawe i cenne doświadczenie. W tym czasie widziałem dziecko zakatowane na śmierć. Ten widok będę miał przed oczyma do końca swoich dni. Poza tym widziałem ludzi z ranami postrzałowymi, kobietę z podciętym gardłem i wiele innych, przerażających przypadków. Te okropności sprawiły, że zacząłem się martwić o swoją rodzinę. Przedtem nie zdawałem sobie sprawy, że człowiek jest w stanie zakatować dziecko, niewinne dziecko. Myślę, że to doświadczenie wpłynęło na moją rolę ojca. Być może dzięki temu stałem się nadopiekuńczym ojcem. Takie doświadczenia pomagają też w aktorstwie, bo człowiekowi się czasem wydaje, że gra fikcję, że tak w życiu być nie może. Okazuje się jednak, że może, że rzeczywistość bywa bardzo okrutna.

W „Ciemnej stronie miasta” zagrał Pan ze swoją ówczesną żoną Patricią Arquette. Podobno fatalnie wam się razem pracowało?
– Fatalnie? Wręcz przeciwnie. Grając razem nieco zdystansowaliśmy się do prywatności, choćby poprzez to, że podczas kręcenia filmu mieliśmy osobne garderoby. To pomagało bardziej się skupić, przemyśleć to i owo. Robiliśmy wszystko, żeby nasza zażyłość prywatna nie przenikała do postaci, jakie graliśmy. Oczywiście, więzy jakie nas łączyły były pewnym utrudnieniem, ale bardzo chcieliśmy razem zagrać. Propozycja od samego Martina Scorsese bardzo nas uradowała.

Po rozwodzie z Patricią Arquette, związał się pan z córką Elvisa Presleya Lisą Marie, a następnie z o połowę młodszą od Pana Alice Kim?
– Często dziennikarze wytykali różnicę wieku między mną a Alice. A jakie to ma znaczenie, jeżeli ludzie się kochają? Żadne. O połowę młodsza? To żadna bariera. To żadna przeszkoda. Miłość nie zna barier, nie zna przeszkód.Wspomniał Pan, że stał się nadopiekuńczym ojcem po doświadczeniu w pogotowiu ratunkowym, kiedy widział Pan zakatowane na śmierć dziecko. 

– Dzieci przewartościowały mój świat. Gdy się urodził mój pierworodny (w 1990 roku – przyp. red), to był przełom w moim życiu. Wtedy zupełnie przestałem się koncentrować na sobie. Liczył się tylko mój syn. Następny wielki przełom w moim życiu, to przekroczenie czterdziestki i kolejny potomek. Uświadomiłem sobie, że dzieci to wielki dar, że nie ma niczego cenniejszego w życiu człowieka. Jest dla kogo żyć.Jak Pan się regeneruje?
– Z natury jestem pesymistą. Mam tendencje do postrzegania rzeczy w ciemnych barwach, więc wydawać by się mogło, że muszę się ciągle regenerować. Znakomitym sposobem na wszelkie odreagowanie jest jazda motocyklem, którą uwielbiam. Wówczas wszystkie zmartwienia, zmęczenie, automatycznie mijają. Czuję się wolny, gdy jadę motocyklem.

Ma Pan bardzo duży temperament, wnioskuję więc, że wypoczynek w fotelu z książką w ręku nie wchodzi w rachubę?

– Ależ jak najbardziej wchodzi. Uwielbiam czytać książki, siedząc w fotelu. To też znakomity relaks. Interesuje mnie historia, ludzkie losy itp.

Ktoś kiedyś napisał, że regeneruje Pana woda. To prawda?
– To ja mówiłem wielokrotnie. Tak, to prawda. Uwielbiam wodę. Między pracą w filmach, bardzo dużo czasu spędzam na łodziach. Woda ma w sobie jakąś tajemnicę. A mnie wszystko co tajemnicze, co nieznane, bardzo pociąga.

Jakie ma Pan marzenia?


– Moje życie jest bardzo ciekawe i marzę, aby nadal takie było. Chciałbym, żeby nadal stawiało przede mną nowe wyzwania, żeby poprzeczka szła ciągle do góry. Jestem wielkim pasjonatem życia i aktywności.

Rozmawiał: Bogdan Kuncewicz

fot. Glinka Agency
Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: