ShataQS wydała właśnie swoje trzecie fonograficzne dziecko. Album „Fenix”, to zwrot ku brzmieniom akustycznym, folkowym i pogodniejszym w wydźwięku. Wraz z odmienną zawartością muzyczną podąża frapująca strona tekstowa albumu, która jest podszyta swoistym manifestem, a przede wszystkim – zmianami. I to właśnie o nich w dużej mierze opowiedziała nam wokalistka.
MM: Nad “Fenixem” pracowałaś 3 lata. Album jest po polsku i jest oparty o brzmienia akustyczne. Skąd taka zmiana po ciekawym i eksperymentalnym “Mr. ManKind”?
ShataQS: “Fenix”, tak jak i “Mr.ManKind” oraz ep-ka „The Colors I Know”, to opowieści i przemyślenia. O tym, gdzie znajdowałam się w danym czasie, czego doświadczałam, w jakim języku mówiłam i jak postrzegałam świat, opowiadały tamte utwory. To, jaka energia mną rządziła i jaką się karmiłam, taką też przejawiałam w swojej twórczości. Obecnie czuję więcej spokoju. Proste rozwiązania bardziej przykuwają moją uwagę. Utrudnianie sobie życia zaczęło mnie męczyć. Zmiana brzmienia wynika ze zmiany, jaka zaistniała w moim świecie i o tym wybrzmiewa „Fenix”.
MM: “Fenix” łączy w sobie brzmienia słowiańskie i etniczne. Teksty zaś kojarzą mi się z muzyką reggae, a dokładnie z tym odłamem, który skupiony jest na wnętrzu człowieka. Sporo jest w nich o uczuciach, emocjach i ego. Na tym poziomie też zaszła u Ciebie jakaś poważna zmiana?
ShataQS: Treści zawarte na „Fenixie”, to odwieczne zmagania człowieka. To temat uniwersalny od pokoleń. Ja cały czasy rozważam, szukam. Widzę sporo połączeń pomiędzy naszymi codziennymi drobnymi wyborami, a całym tym nieszczęsnym globalnym bałaganem. Odczuwa się też dużą zmianę w świadomości człowieka. Świat się zmienia. Rodzi się coś pięknego. Zagłębianie się w siebie, skupienie na obserwowaniu bez oceniania i opiniowania jest nam teraz – zdaje się – dość potrzebne. Etniczne brzmienia na płycie mają swoje źródło właśnie w tych działaniach. To często naturalne, intuicyjne zaśpiewy towarzyszące procesowi tworzenia tej płyty.
MM: A jak wyglądał ten proces? Zasugerowałaś chłopakom od razu że chcesz płytę opartą o brzmienia akustyczne?
ShataQS: Tak, dlatego zespół się rozpadł, a ja potrzebowałam trzech lat, by złożyć się na nowo (śmiech). Wszystko podziało się dokładnie tak, jak miało się podziać. Mnie te trzy lata były bardzo potrzebne. Każdy poszedł swoją drogą i zaczął realizować się w swoich odmiennych światach. Ja skupiłam się na budowaniu swojej przestrzeni, pomału rodził się „Fenix” i co chwilę przybywał nowy element. Najpierw pojawił się Eddy, z którym zrobiliśmy pierwsze aranżacje, składające się z bębnów i wokali. Ciekawie to brzmiało, bardzo etnicznie, jednak brak instrumentu harmonicznego powodował niedosyt i brak elastyczności. Pojawił się więc Maciek Czemplik na gitarze, dzięki czemu utwory otrzymały całkiem innego ducha, pojawiły się dodatkowe opowieści, zrobiło się bogato. A całość splótł Bartek Chojnacki na kontrabasie – człowiek o niesamowitym brzmieniu i giętkości. I tak w listopadzie ubiegłego roku całą naszą czwórką oraz chórkami: Madzią Kuś-Kłosińską i Anuchą Piotrowską weszliśmy do studia i nagraliśmy płytę. Towarzyszyły nam także Ula Górska na szejkerach oraz Julita Franciosa na fleciku peruwiańskim, które można usłyszeć w refrenach utworu “Światło”. Pracy nad miksami podjął się Voytek Kochanek, który wraz z Eddy’m poświęcili sporo czasu na pieszczenie brzmienia płyty.
MM: Dla mnie również ta płyta jest opowieścią. Na pewno o przemianie. Można ją traktować jako album autobiograficzny?
ShataQS: Opowieścią jest na pewno. Była pisana na podstawie moich własnych przemian. Pojawia się na niej utwór dedykowany mojemu tacie, który był wielką inspiracją i motywacją do jej napisania oraz do podjęcia się zmian. Ale jednoznacznie określać jej nie chcę, bo nawet nie wiem jak miałabym to zrobić. Podobnie jest z definicją samego jej stylu. Podzieliłam się szczerze tym, co siedziało w mym serduchu. Zrzuciłam z siebie jakąś warstwę.
MM: Coś spowodowało u Ciebie nawarstwienie?
ShataQS: To samo, co nawarstwia nas wszystkich. Maski nam nakładane i przez nas przyjmowane od pokoleń. Ja uwierzyłam w ten cały świat tak samo, jak każdy z nas. Wszyscy mnie uczyli: szkoła przede wszystkim, że wszystko, co nas otacza jest tak, jak ma być i nie da się tego zmienić. Czy się podoba, czy nie – trzeba to tak zostawić, a co najwyżej – można ponarzekać. Tysiące nienaturalnych dla nas zasad, bełkoczącej wiedzy, zaśmiecanie głów i to odwieczne zastraszanie człowieka… My się już wszystkiego boimy – własnego sąsiada, mrówki, kleszcza, nawet dziko rosnącej maliny, bo tą pryskaną chemią w sklepie uważamy za zdrowszą. Nasz świat i my razem z nim odwróciliśmy się do góry nogami. System w jakim żyjemy, coraz bardziej ukazuje swoją absurdalność. Bardzo chorujemy i umieramy z braku wiedzy oraz kontaktu z samym sobą. Kto dziś naprawdę wie, kim jest i jakie jest jego prawdziwe powołanie? Czy mamy w ogóle czas na to, by się nad tym zastanowić? Jakie wartości promujemy każdego dnia, a jakie odkładamy na poświęcanie im uwagi na emeryturze, której coraz rzadziej mamy możliwość doczekać? Ja nie wierzę, że tak ma wyglądać nasze życie. Wiele wiemy, ale w wielu przypadkach nic nie robimy. Po prostu zatrzymujemy wiele z tego w głowie, traktując to jako coś nieosiągalnego albo wiecznie odkładając i przekładając na nieosiągalne jutro. I gadamy. Cały czas gadamy, aż zaczyna nas głowa boleć, zwłaszcza od tego własnego gadania… Mnie to wszystko od wielu lat ciążyło i podjęłam się sięgnięcia po inną rzeczywistość. Taką, bym była chociażby mniejszą pchłą na tej planecie. I tak warstwa po warstwie zaczęłam odcinać się od wszystkiego, co było mi niepotrzebne, zaczynając od sklepów, sztucznego jedzenia, nadmiaru papieru i plastiku w domu, chemii i innych niepotrzebnych rzeczy, zamieniając całą moją przestrzeń na taką, która wreszcie może służyć mnie i całemu mojemu otoczeniu. Pierwsze warstwy zostały zrzucone – teraz czas na kolejne.
MM: Rozumiem, że funkcjonowanie bez tych warstw jest ulgą? Pytam, ponieważ wydaje mi się, że “Fenix” jest płytą wyrażającą niezgodę, ale jest ona przekazana w dość subtelny i przyjemny dla ucha odbiorcy sposób.
ShataQS: Na pewno wyraziłam w nim swoje przemyślenia co do pewnych sfer naszego życia. W utworze “Labirynt”, czy “Nasza rzeczywistość” dość mocno jest to zaznaczone. Natomiast starałam się nakierować słuchacza na tworzenie, sięganie po swoją wolność i na przebudzenie tej odbieranej nam latami mocy, która w nas drzemie. Pisałam jakby do siebie i chciałam, by to, co mantrowo powtarzam w refrenach, tworzyło efekt twórczy, mobilizujący do uruchamiania swoich możliwości oraz zdolności kreowania, niż narzekania.
MM: Będziecie grali koncerty?
ShataQS: Tak, najbliższy koncert w „Vertigo Jazz Club i Restaurant” we Wrocłąwiu 28 kwietnia o godzinie 20:00. 25 kwietnia gramy też na żywo na antenie wrocławskiego „Radia Ram” o godzinie 18:00, ale to koncert już w okrojonym składzie. Chcielibyśmy grać i dzielić się tym materiałem, zwłaszcza, że koncerty są trochę inne, niż płyta. Dochodzi na nich elementów oraz dodatkowych utworów, które nie znalazły się na płycie. A koncerty to jedyna droga, by poznać całego „Fenixa”.
MM: Właśnie – zostały jakieś utwory, które nie weszły na płytę?
ShataQS: Tak, jest ich parę, ale zapraszam na koncerty, bo tylko na nich będzie możliwość, by je usłyszeć.
Rozmawiał: Maciej Majewski
POSŁUCHAJ: https://www.youtube.com/watch?v=eI5nODqanmI