„Pogodziłam się z tym, że muzyka jest częścią mnie, a nie czymś zewnętrznym”. Rozmowa z Mają Laurą Jaryczewską

Maja Laura Jaryczewska na co dzień zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową oraz ADHD. Jako wokalistka, autorka tekstów i pianistka jest jednak bardzo twórcza i praktycznie bez przerwy nagrywa. Lada moment ukażą się jej dwa nowe nagrania – „Dotyk” z udziałem Figgera oraz ojca, Krzysztofa Jaryczewskiego oraz „Edward Nożycoręki” z repertuaru solowego. W poniżej rozmowie Maja opowiedziała nie tylko o swojej twórczości, ale także o tym, jak radzi sobie ze swoimi zaburzeniami i jak wpływają one jej działalność artystyczną.

 

 

MM: Skąd u kobiety takiej jak Ty – mającej właściwie background jazzowy – zamiłowanie do synth-popu?

MLJ: Kompletnie nie zastanawiam się nad muzycznymi gatunkami, jeśli chodzi o to, co pociąga mnie twórczo. Nieważne jest dla mnie, w jakich formach się obracam – ważne, jaką niesie to emocję i jaki te dźwięki mają przekaz. Jeśli już wspomniałeś te gatunki, synth-pop w kontekście wspomnianego jazzu jest czymś dającym oddech. Czymś prostym, lekkim. Pływam w różnych obszarach, nie lubię jednostajności. Inaczej nie umiem. Takie piosenki dają też możliwość wyrażania się poprzez teksty, które uwielbiam pisać i mogłabym robić to codziennie, co właściwie robię (śmiech).

MM: A czy łatwiej pisze i tworzy Ci się muzykę w takiej stylistyce?

MJL: Łatwiej to złe słowo, ale na pewno domknięcie tego typu formy zajmuje mi mniej czasu.

MM: Sporo nagrywasz – zarówno pełnych wydawnictw, jak i pojedynczych piosenek. Rozumiem, że wynika to w dużej mierze z Twojej twórczej energii?

MJL: A widzisz, ja czuję ciągle że mogłabym więcej. Cieszy mnie takie podsumowanie z Twojej perspektywy. Twórcza energia – tak, tak można to nazwać. Tym żyję i to mnie oczyszcza. Pogodziłam się z tym, że muzyka jest częścią mnie, a nie czymś zewnętrznym. Był czas, że chciałam się przeciwko niej zbuntować i poświęcić się czemuś innemu, ale zrozumiałam, że przez to, że od dziecka muzyka mnie kształtowała, najzwyczajniej nie jest to nawet możliwe.

MM: Pytam, bo przyznaję, że niełatwo poruszać się wśród Twoich dokonań, a wnioskuję, że wszystkie one są dla Ciebie równie istotne?

MJL: Niełatwo ze względu na ich różnorodność?

MM: Ze względu na różnorodność, ale i częstotliwość publikacji kolejnych nagrań. Taki muzyczny multitasking.

MJL: Tak, wszystkie są dla mnie tak samo ważne. Każda pojedyncza przestrzeń zyskuje swoją unikalną wartość, szczególnie w szerszym kontekście. Zawsze jest gdzie uciec, gdy energia się zmienia. Dużo odczuwam i potrzebuje wielu języków, aby móc to z siebie wyrzucać. Jeden nie wystarcza. Ale rozumiem, co masz na myśli – jest to dla mnie cenna opinia. Prawdą jest, że planowanie publikacji jest mocno spontaniczne i zdaje sobie sprawę, że jest to obszar, który mogłabym poprawić.

MM: Pamiętam Twój wywiad sprzed 3 lat, w którym opowiadałaś o zaburzeniach, z którymi się zmagasz na co dzień. W Twoich tekstach nie brakuje też odniesień do tych stanów, więc przypuszczam, że tworzenie i nazywanie pewnych rzeczy nawet wprost, jest dla Ciebie pewną formą terapii?

MJL: Zgadza się, jest to dla mnie wręcz przede wszystkim terapia. To te stany wiele lat temu zapoczątkowały we mnie potrzebę tworzenia i dopiero w tworzeniu poczułam, że „to jest to”. Nigdy nie kręciło mnie bycie muzykiem-wykonawcą. To dla mnie dwa różne światy.

MM: A jak jest obecnie? Radzenie z nimi jest w jakiś sposób prostsze, łatwiejsze?

MJL: Muzyka nie jest czymś, co sprawia, że te problemy znikają. Jest doraźną formą zrzucenia z siebie czegokolwiek. Przede wszystkim stawiam na leczenie psychiatryczne i psychoterapeutyczne. Bez tego w przypadku chorób takich jak CHAD, się nie da. Nie ma innych magicznych środków, by radzić sobie z taką chorobą. Jeśli nie wejdzie się na taką drogę, w której uzyskuje się specjalistyczne, profesjonalne wsparcie, tańczy się na linie.

MM: Najmocniejszym z Twoich utworów pod kątem lirycznym wydał mi się “Kamienny las”. Obraz, który w nim nakreśliłaś jest nie tylko bardzo osobisty, ale i dość przerażający.

MJL: Ze względu na poświęcenie w tamtym okresie bardzo małej uwagi na dobre planowanie wydawnicze, publikacja tego utworu przebiegła bez echa. A jest on dla mnie dość ważny i faktycznie – jest mocny. Tutaj bardzo bezpośrednio opisałam przeżycia związane z toksycznością w relacji, a właściwie z przemocą. Zdaję sobie sprawę, że jest to temat wręcz wyświechtany obecnie, ale jest to utwór autentyczny. Wierzę, że opowiadanie swoich prawdziwych historii ma moc. Zresztą uważam, że artysta tylko w taki sposób może sensownie zrobić coś ważnego w takich tematach. Drażni mnie niezwykle i uważam za bardzo szkodliwe stawianie się muzyków, aktorów, influencerów i instagramerów w roli ekspertów ds. zdrowia psychicznego. Błagam, nie róbcie tego drodzy koledzy i koleżanki.

MM: Ten utwór nagrałaś z Piotrem Cisakiem i z Figgerem, z którym współpracujesz niemalże bez przerwy. Mam wrażenie, że jest dla Ciebie kimś takim, jak Finneas dla Billie Eilish.

MJL: Tak, to prawda. Figger ostatnio dorzuca się również do moich solowych produkcji, co ułatwia mi trochę życie i uzupełnia to, co jest dla mnie trudne do wytworzenia, a mianowicie bity. Konkretnie mam trudność w konstruowaniu prostych rytmów. Mam skłonność do udziwniania, co pochodzi jak mniemam z backgroundu edukacyjnego. Drugą kwestią jest to, że w ogóle ciężko mi wytworzyć w sobie stałość rytmiczną. Z natury wolę pływać, kreować smugi. Zdaję sobie jednak sprawę, że współczesna muzyka mainstreamowa opiera się na bitach i bez ich używania tak naprawdę w mainstreamie nie istniejesz. A jakaś część mnie chce jednak do tych słuchaczy docierać.

MM: Ale każdy z waszych projektów ma zdaje się inną genezę?

MJL: Projekty, gdzie działamy wspólnie, są tak naprawdę dwa – nasz duet, gdzie działamy 50/50 i moje numery, w których dzwonię czasem do Figgera na ‘pogotowie bitowe’. W tym momencie ze swoimi solowymi rzeczami chce iść w stronę żywej perkusji – tak ostatnio poczułam. Będzie można usłyszeć zupełnie nowy materiał w takiej właśnie odsłonie 6 marca w warszawskim „DZiK-u”.

MM: Za moment wypuszczasz utwór “Dotyk”. To zdaje się też dość istotna piosenka?

MJL: Za moment „Dotyk”, a za kolejny moment „Edward Nożycoręki” z repertuaru solo. „Dotyk” w duecie z Figgerem oraz w kooperacji z moim rodzicielem Krzysztofem Jaryczewskim, a kooperować zdarza nam się rzadko. Czuję, że ta piosenka jest jakimś naszym przełomem, że się dotarliśmy duetowo. Jest też nieciężka, niezbyt smutna, a jednocześnie jestem tutaj sobą – to jest fajne. Obecność taty jest też czymś przyjemnym. Cieszę się, że zrobiliśmy coś razem.

MM: Te nagrania trafią na ep-kę, czy na jakieś większe wydawnictwo?

MJL: Tego jeszcze nie wiemy.

Rozmawiał: Maciej Majewski

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: