Czesław Mozil w Maroku

Z Czesławem spotykamy się o 16.15 na warszawskim Okęciu. Bezpośredni, wyrzuca z siebie tysiąc słów na minutę. Jego optymizm udziela się całej ekipie. Wsiadamy do samolotu. Na pokładzie na jego widok – spore poruszenie. Prośby o autografy. W ruch idą aparaty. Po prawie pięciu godzinach lotu jesteśmy w Casablance, a tuż przed północą lądujemy w Agadirze. Drobiazgowa odprawa i możemy opuścić port lotniczy im. Al-Massira.

]]>

Taksówek szukać nie musimy. Taksówki znalazły nas same. Stare, rozklekotane mercedesy z lat 70. i 80. Amortyzatorów brak, ale taksometry na swoim miejscu. To jednak zbędny detal, cenę ustala się indywidualnie w zależności od miejsca docelowego. Jedziemy 35 km do naszego hotelu Atlantic Palace. Opłata za kurs jest wprost proporcjonalna do liczby gwiazdek naszego hotelu. Tych używa się (zgodnie z niepisaną tradycją marokańskich taksówkarzy) jako mnożnika ceny podstawowej. Im lepszy hotel, tym droższy kurs.

1.30 w nocy. Głodni i spragnieni wyruszamy w miasto. Niestety większość agadirskich restauracji przestaje serwować posiłki około 2.00. Świetnie za to funkcjonują marokańskie snack foody. Do 5.00 rano w towarzystwie Marokańczyków można tu zjeść specjały tutejszej kuchni. Bez zastanowienia zamawiamy tajin z baraniny, oliwkami i jajkiem. Czesław pochłania potężną porcję. Delektuje się każdym kęsem. Dla kobiecej ekipy porcje okazują się za duże. Miejscowe koty mają więc powód do radości. Szukając miejsca, w którym moglibyśmy napić się tradycyjnego marokańskiego piwa, docieramy na plażę. Niestety, wszystkie okoliczne lokale już zamknięto. Pozostaje spacer brzegiem oceanu. Dobrze po nim śpimy.

Dzień drugi
9.00. Pobudka. Wstajemy wypoczęci. Pyszne, obfite śniadanie i dzielimy się na grupy. Czesław ze swoją menedżer korzystają z basenu, a my wyruszamy wynajętym samochodem na poszukiwanie planów zdjęciowych. Marina, Casbah i miejscowy souk to tylko niektóre z wybranych przez fotografa do sesji. 18.00. Gigantyczny parking największego w Afryce targu Souk Agadir. Jesteśmy tu całą ekipą. Zostawiamy samochód. 12 hektarów i 8 bram wejściowych. Można się tu zgubić w labiryncie uliczek. Przy wejściu podchodzi do nas Marokańczyk i nienagannym francuskim zaczyna rozmowę z naszym fotografem. Mija pięć minut, dziesięć… Trochę zniecierpliwieni zastanawiamy się, jak pozbyć się niechcianego “przewodnika”. Ten jednak idzie za nami krok w krok. Jego niezwykłe podobieństwo do amerykańskiego aktora Morgana Freemana sprawia, że zaczynamy go między sobą nazywać Morganem. Choć Czesław jest zdania, że bardziej przypomina Danny’ego Glovera…

Z minuty na minutę zauważamy, że nasz nowy znajomy cieszy się ogromnym poważaniem wśród miejscowych handlarzy, a jego wiedza na temat tego miejsca jest ogromna. Panuje tu zwyczaj targowania się o każdą rzecz. Wiemy, że sprzedawcy podają ceny „turystyczne”, czyli po prostu zawyżone. I tu pomoc Morgana okazuje się bezcenna. Opracowujmy z nim “mały tajny kod cenowy” i ruszamy na zakupy. Kiedy Morgan drapie się prawą ręką po głowie, oznacza to, że cena jest zdecydowanie za wysoka. Jeśli przykłada dwa palce do ust, mamy ją podzielić przez dwa, jeśli trzy palce – przez trzy itd. W ten prosty sposób zaoszczędzamy sporo lokalnej waluty, możemy więc kupić więcej pamiątek i prezentów dla najbliższych.

Czesław decyduje się na torbę ze skóry wielbłąda, podobnie Joanna, menedżer. Marta, producentka sesji, na stylowe lustro i ba-busze. Dorota, stylistka, na oryginalną biżuterię, a Michał, fotograf , obstawia backgammona (tryktraka). Obładowani jak wielbłądy (nomen omen) kierujemy się do wyjścia.

Morgan proponuje nam udział w tradycyjnym berberyjskim ślubie, który tego wieczoru odbywa się w jego rodzinie. To dla nas spore zaskoczenie. Znając hermetyczność tej grupy etnicznej, wiemy że obcokrajowcy nie są zapraszani na tak ważne uroczystości. O 21.30 zjawiamy się w trochę mrocznej, biednej i niedostępnej dla zwykłych turystów dzielnicy Agadiru. Małą uliczkę dosłownie wypełnia weselny namiot. Zanim zostaniemy zaproszeni do środka, przez pół godziny poznajemy tutejszych mieszkańców.

Wchodzimy. I tu niespodzianka: wśród gości same kobiety. Zgodnie z tradycją ślub w Maroku trwa dni. W pierwszym świętują kobiety, drugi zarezerwowany jest dla mężczyzn. Słuchamy niezwykłej muzyki wykonywanej przez kobiecy zespół. Dźwięki mają zachęcić młodą parę do szybkiego nadejścia. Mijają trzy kwadranse. Zjawiają się państwo młodzi przy akompaniamencie berberyjskiej kapeli pasterskiej z ogromnymi dwumetrowymi neframi. Nogi same rwą się do tańca. Po chwili wirujemy wszyscy, nie podejrzewając nawet, że tak dobrze poradzimy sobie z arabskimi rytmami. Po dwóch godzinach musimy z żalem pożegnać naszych gospodarzy. Jutro wcześnie rano zaczynamy pracę.

Dzień trzeci
6.45. Cała ekipa punktualnie zjawia się na śniadaniu. Omawiamy koncepcję i szczegóły sesji, pół godziny później oddajemy Czesława w ręce naszej wizażystki i stylisty. O 9.00 jedziemy na miejscowy souk. W bramie zgodnie z obietnicą czeka na nas Morgan. Krętymi uliczkami, wśród stoisk z przyprawami, warzywami i miętą, prowadzi nas do Marokanki, która zrobi Czesławowi na szyi tatuaż z henny. Nasz fotograf decyduje: tu rozpoczynamy sesję. Potem kolejne ujęcia – w coraz to innych częściach targu. Dziękujemy Opatrzności, że mamy Morgana. Pomaga w rozmowach z tutejszymi „władzami”, odgania natrętne dzieciaki, obłaskawia niechętnych obecności ekipy fotograficznej. Do jednego z ujęć zapraszamy Brushę, piękną i otwartą Marokankę, która na co dzień pracuje w agencji turystycznej w Agadirze.

Kilka godzin pracy za nami. Jesteśmy już trochę zmęczeni i głodni. I znów Morgan prowadzi nas do ukrytego miejsca, na tyłach souku. Wiedzą o nim tylko tutejsi. Na dziś koniec.

Dzień czwarty

Sesja w Marinie. Czesław biega po pomoście, jakby uciekał przed zgrają rozwścieczonych Marokańczyków (tak to zobaczył nasz fotograf). Ekipa przenosi się do portowej jadłodajni – dziesiątki długich stołów przykrytych ceratami, a każdy należy do konkretnego właściciela kutra rybackiego. To podawane są, smażone na miejscu, owoce morza z własnych połowów: homary, langusty, krewetki, ośmiornice… Klimat tego miejsca zaskakuje. Fotograf nie spuszcza palca z migawki. Powstają kolejne niecodzienne zdjęcia. Jeszcze dwa ujęcia.

Jedziemy do Kasbah – fortecy wznoszącej się nad Agadirem, jedynej pozostałości po trzęsieniu ziemi w 1960 roku. Ogłaszamy casting wśród wielbłądów, aby wyłonić szczęśliwca, który weźmie udział w naszej sesji. Zainteresowanie duże, więc wybór trudny. Mamy zwycięzcę i po uzgodnieniu gaży aktorskiej podpisujemy kontrakt z jego właścicielem. Jak przystało na gwiazdę zwierzę z nonszalancją traktuje próby, niechętnie przyjmuje pozycje, o które prosi fotograf. Jego agent dwoi się i troi. Zależy mu, byśmy byli zadowoleni z gry podopiecznego. Wielbłąd w końcu akceptuje aparat. Wtedy na plan wkracza nasza druga gwiazda. Pierwszy kontakt obu aktorów nie należy do udanych. Wielbłąd myli ramię Czesława z wiązką trawy. Na szczęście krew się nie leje. Dalsza wspólna praca przebiega jednak w na tyle przyjaznej atmosferze, że marokańska gwiazda towarzyszy Czesławowi na parking.

Czas nagli. Jeszcze tylko ostatnie ujęcie w hotelu Palais des Roses. Dzięki zaprzyjaźnionej Brushy wszystko odbywa się bardzo sprawnie. Ogłaszamy koniec sesji. Zmęczenie daje się we znaki, ale jesteśmy szczęśliwi. A teraz krótka drzemka, bardzo jej potrzebujemy. Bo przed nami trzygodzinny rejs 18 – metrowym katamaranem po wzburzonym Atlantyku. Wyruszamy o 17.30. Już tylko dla czystej przyjemności.

Dzień piąty
Czas wracać do Polski. 6.00. Szybkie śniadanie. Obsługują nas senni jeszcze kelnerzy. Znajomy, zdezelowany mercedes i już mkniemy na lotnisko.

Fotograf: Michał Dembiński
Stylizacja i wizaż: Dorota Zielińska
Produkcja: Ilona Adamska (I.D.Media) , Marta Poszczepczyńska (Art House).

Serdeczne podziękowania za pomoc przy organizacji sesji składamy Ambasadzie Królewstwa Maroka w Polsce.

Twój komentarz:
imię lub pseudonim:
 wyślij ]]>
Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: