Felieton Krystyny Mazurówny
Drażni mnie i denerwuje, strasznie, ślepy, bezmyślny snobizm na przedmioty, na zachowania i na postawy, który nie tylko, że niczego dobrego nie stwarza, to jeszcze szkodzi nie tylko snobowi, ogłupiając go do reszty, ale i całej otaczającej tego snoba społeczności.
Zdrowy snobizm na chodzenie na wystawy – choćby snob amator był całkowicie ślepy na jakiekolwiek wytwory sztuk plastycznych, na uczęszczanie na koncerty i premiery teatralne – choćby snobowi chodziło głównie o obecność na popremierowym raucie, na zobaczeniu kto przyszedł i na pokazaniu się w pobliżu celebrytów – to wszystko może mieć efekty pozytywne.
Może mieć mniej lub bardziej uzasadnioną rację bytu, a w każdym razie jest w najgorszym wypadku nieszkodliwe. Ale drażni mnie i denerwuje, strasznie, ślepy, bezmyślny snobizm na przedmioty, na zachowania i na postawy, który nie tylko, że niczego dobrego nie stwarza, to jeszcze szkodzi nie tylko snobowi, ogłupiając go do reszty, ale i całej otaczającej tego snoba społeczności.
Przyjeżdżam często do Polski z mego – od kilkudziesięciu lat – Paryża. Spragniona kontaktów towarzyskich, siłą rzeczy nieco rozluźnionych ale miłych więzów starych przyjaźni i ogólnie tak zwanej serdeczności, umawiam się oczywiście na kolejne spotkania. Wypytuję troskliwie o zdrowie, o plany zawodowe, o dzieci i wnuki i jakieś ewentualne troski i kłopoty. Moi interlokutorzy rewanżują mi się nieokiełznaną ciekawością, tyle że chodzi im głównie o stan mego majątku, przejawy hulaszczego życia, tudzież dowody na moje przejawy snobizmu.
Niedoczekanie! Na pytania typu “A ile masz teraz metrów kwadratowych?”, “Jakim wozem jeździsz?” ,”Gdzie wolisz bywać na nartach, w Austrii czy w Szwajcarii?” – wyjaśniam bez zmrużenia oka, że moich metrów mieszkalnych nie miałam jakoś czasu przemierzyć, że przemieszczam się po Paryżu głównie metrem albo autobusami, a tylko czasem – nie, nie jak się bardzo spieszę, tylko właśnie jak mam dużo czasu – taksówką, i że na narty nie jeżdżę nigdzie.
Trudno im zrozumieć motywy mego postępowania, które sprawiają, że nie zamieszkuję najbogatszej dzielnicy numer szesnaście, a żyję w najbardziej popularnej, kolorowej i biednej, ale za to centralnej, dziesiątce, że latam po świecie liniami low cost i nie uczęszczam do wytwornych, najdroższych restauracji, a lubię zmieniać, jadając na zmianę w tureckich, pakistańskich lub francuskich knajpkach średniego lotu.
Tak, ale za to postawiłam mojej gosposi z rodziną superwakacje w Marakeszu w eleganckim Club – Med, utrzymywałam przez parę lat moją nianię-staruszkę wraz z jej opiekunką w Łodzi, pomagam znajomemu paryskiemu kloszardowi i rozpuszczam moje dzieci tak, że aż protestują. No to co, kto wpada na bardziej oryginalne pomysły, zwykli snobi, czy ja, antysnobka?
Kto wstawił w dwudziestą piąta rocznicę rozwodu byłemu mężowi sześć implantów w prezencie, zamiast nabyć sobie futro z szyneli hiszpańskich? Kto funduje licznym przybyszom z kraju chatę, wikt i opierunek, kto nie chwaląc się (albo jednak trochę chwaląc się) pomaga potrzebującym znaleźć mieszkanie, pracę, załatwić darmową pomoc lekarską, konto w banku czy dodatek rodzinny?
Ja, antysnobka, bo zamiast tracić czas wyłącznie na pielęgnację własnego ciała (no, trochę też pielęgnuję, w wolnych chwilach), skupiam się też na innych. Z drugiej strony, jak można snobować się na przykład na używanie tak strasznie brzydkich toreb z najwyższej półki, które wyglądają jak z brudno brązowej ceraty i mają kształt worka na zakupy? Jak można nosić ubrania markowe tylko dlatego, że mają markę, którą podkreśla wszyta etykietka, a w której snobki czasem wyglądają gorzej niż w koszuli nocnej? Dlaczego należy mieć ostatni model najdroższego samochodu a nie jakiś, który po prostu jeździ?
Nie! Głosuję ostro na antysnobizm, z uporem używam do połączeń telefonicznych starutkiej nokii, dużej jak cegłówka, więc łatwej do odnalezienia w torebce, bo sama w ręce lezie, zamiast superpłaskich ale i superskomplikowanych najmodniejszych aparatów. Że co, że można nimi robić zdjęcia, sprawdzać pogodę i wysyłać maile? Do maili mam laptopa, mogą chwilę poczekać, zdjęcia wolę robić aparatem w tym celu stworzonym, a pogodę widzę przez okno!
Kiedyś – zresztą niesłusznie – zaprosiłam na obiad w pobliskiej zupełnie niezłej restauracji dwie nowobogackie przedstawicielki mafii ruskiej. Traktując kelnera z góry, kazały sobie wysmażyć befsztyki na podeszwę, narzekały, że wino nie jest dość słodkie i słodziły je łyżeczkami cukru. Nie wiedząc, że mięso je się krwawe, bo inaczej twardnieje, że wytrawne wino nie może – i na szczęście – być słodkie, skrytykowały posiłek i poszły w siną dal, snobistycznie kręcąc nosami i biodrami, opiętymi w zbyt ciasne spódniczki markowe. Kolację – już beze mnie – jadły w Ritzu, też im się nie spodobała. A ja płacenie takiej forsy za kolację uważam za nieetyczne, dlaczego nadziewać grubaski pieczonymi ostrygami, gdy dzieci w Afryce i nie tylko mrą z głodu?
Stwórzmy presję antysnobizmu, wprowadźmy snobizm na pomaganie! Chociaż, panuje też snobizm na posiadanie domu i o wiele młodszego narzeczonego. Znalazłam już nawet w Warszawie dom moich marzeń, który zamierzam nabyć. Ma jedne drzwi i jedno tylko okienko, jak ten z wierszyka o dziadzie i babie, i wszystkiego 14 metrów kwadratowych. Ale – pokochałam go, taki właśnie chcę posiąść! Narzeczonego młodziaka jeszcze nie znalazłam, ale nie tracę nadziei. Z tym że musi być antysnob!
Krystyna Mazurówna