Mieszka we mnie mały, zraniony, wrażliwy człowiek. Rozmowa z Wroną

Dwa lata temu wygrała konkurs “Wydaj płytę z Będzie Głośno 2021” organizowanym przez radiową „Czwórkę”. W efekcie pojawił się jej długogrający debiut „Sen o smaku lukrecji”. Dziś Weronika ‘Wrona’ Jasiówka jest w nieco innym miejscu, ponownie działając jako artystka niezależna. Niebawem ukaże się jej nowy singiel „Kryzys tożsamości”. Czy to zapowiedź czegoś nowego? O tym między innymi w poniższej rozmowie, podsumowującej niejako ostatnie lata w życiu artystki.

 

 

 

 

MM: Minęły prawie dwa lata od wydania “Snu o smaku lukrecji”. Jesteś zadowolona z przyjęcia tej płyty przez publiczność?

Wrona: Prawdę mówiąc czuję się, jakby od premiery albumu minęły maksymalnie dwa albo trzy miesiące. Cały ten czas pomiędzy zleciał w jakimś ekspresowym dla mnie tempie. Jeśli chodzi o ogólne wrażenie, to jestem bardzo zadowolona. Do tej pory dochodzą mnie słuchy, że płyta się podoba, że jest to coś nowego i świeżego. Zdarza się, że ktoś przypadkiem wpadnie na koncert, a potem wraca do domu z „SOSL-em”. Czasem dostanę wiadomość w stylu: „Wiesz co, na co dzień kompletnie nie słucham takiej muzy, ale tutaj jest coś, co totalnie kupuję”. To jest to spory muzyczny ego booster i jednocześnie sygnał dla mnie, że płyta zrobiona przeze mnie w pokoju, serio może się komuś podobać. Bardzo jestem za to wdzięczna.

MM: A skąd wziął się pomysł, by w jednej piosence mieszać język polski z angielskim?

Wrona: We wcześniejszych projektach naturalnym było dla mnie poruszanie się po anglojęzycznej warstwie tekstowej. A z racji tego, że cała ta płyta była dla mnie jedną wielką przestrzenią do eksperymentów, to chciałam spróbować czegoś nowego dla siebie. Początkowo planowałam wpleść tam jeszcze język niemiecki, ale trochę wyszłam z wprawy i pomysł ten porzuciłam. Poza tym, myślę czasem o koncertowaniu poza granicami Polski, więc może na kolejnych wydawnictwach pojawi się jeszcze jakiś językowy mix.

MM: Teksty też były dość emocjonalne. Jakie nastroje towarzyszyły podczas ich pisania?

Wrona: W głównej mierze negatywne. Cały ten proces był mega oczyszczający i bardzo mi potrzebny. Teksty w większości pisane były po nocach, albo na spacerach w czasach pandemicznych, kiedy ulice były praktycznie puste. Byłam wtedy bardzo smutna, ale jednocześnie zaczynałam tę pokręconą przygodę związaną z produkcją muzyki, więc stany ekscytacji też się gdzieś tam przewijały. Narzuciłam sobie w tym też pewną rutynę; wstawałam codziennie o 7 czy 8 rano i pisałam oraz produkowałam numery. Kochałam to. Pamiętam, że w jakimś video z poradami dla songwriterów usłyszałam, że jeżeli są jakieś rzeczy, o których myślimy sobie, że nie powinniśmy pisać, to są to właśnie te sprawy, o których dosłownie musimy te piosenki napisać. Dużo się we mnie wtedy odblokowało, bo byłam zmęczona próbowaniem, udawaniem, dopasowywaniem się. Nie interesowały mnie wtedy żadne kompromisy dotyczące mojej muzyki. Chciałam, żeby było po mojemu, bo warstwa tekstowa to jednak coś, co mówi o wokaliście niemal tak samo dużo, jak jego głos.

MM: Pytam także w kontekście tytułu samej płyty. W zamykającej płycie “Nebrasce” mówisz bowiem, że nienawidzisz lukrecji.

Wrona: Nie cierpię. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby robić z niej twory słodyczopodobne! Ale fakt – sen o smaku lukrecji to taki bardziej koszmar. Tytuł wpadł mi dosłownie nagle i od razu wiedziałam, że tak będzie się nazywał ten album, bo sporą część życia trochę przespałam i nie był to świadomy sen pełen fantazji, tylko bardziej śpiączka. Wiele utworów się na to składa, chociażby „Jak Debbie Harry”. Dziś już jest na szczęście inaczej, bo samo stworzenie tego krążka, wydanie go, potem uczestniczenie w promocji i całym tym szaleństwie związanym z tym materiałem, sprawiło, że dużo łatwiej mi się było obudzić i już więcej nie tkwić w tym lukrecjowym bagnie.

MM: Skoro wspomniałaś Debbie Harry, to rozumiem, że wokalistka Blondie jest dla Ciebie jakimś punktem odniesienia, nie tylko w tym utworze?

Wrona: Fanką Blondie jakoś szczególnie nie jestem, ale kocham kobiety takie jak Debbie Harry i z całego serducha polecam jej autobiografię „Face It” – nie tylko osobom, które siedzą w muzie. Mnie szalenie inspiruje wieloaspektowość jej kariery, bo sama też próbuję swoich sił w modelingu, a kiedyś w aktorstwie. Teraz jestem producentką i dawniej strasznie denerwowało mnie, jak starsi ode mnie ludzie kazali mi się „określić”, czy wybrać jedną rzecz, na której miałabym się skupić. Pytanie: czemu? Życie jest za krótkie, żeby nie próbować wszystkiego. Lubię wszystkie rzeczy, którymi się zajmuję i wcale nie muszę wybierać czy porzucać jednej zajawki na rzecz drugiej.

MM: A skąd w tym wszystkim tyle różowego koloru na okładce płyty i w Twoim anturażu?

Wrona: Zaczęło się od włosów 11 lat temu i chyba to spowodowało tę różową lawinę, nad którą przestałam mieć do końca kontrolę. Często też w niektórych aspektach jeszcze czuję się jak mała dziewczynka, a nie dorosłe babsko z krwi i kości. Stąd może mój mózg podświadomie wybiera ten kolor na cały branding WRONY. Mieszka we mnie mały, zraniony, wrażliwy człowiek.

MM: Szykujesz już nową płytę. Pilotuje ją singiel “Kryzys tożsamości”. To zapowiedź wejścia jeszcze głębiej w świat Wrony?

Wrona: Tak, to zupełnie nowa era, której bardzo nie mogę się doczekać. Ja bardzo lubię grzebać w sobie, analizować swoje różne zachowania i fascynuje mnie ludzka psychika. Wszyscy mamy niepoukładane w głowie i będę zachęcać do obnażania tego w sobie – zacznę od siebie i „Kryzysu Tożsamości”. Nie jest to wbrew pozorom smutny, czy dołujący numer. Chciałam by to było stanowisko w stylu: „jestem pojebana, okej, trudno”. Zapraszam więc do świata akceptacji wszystkich swoich skrzywień, niedoskonałości i traum. Będzie super.

MM: Gdzie zatem skierujesz słuchaczy tym razem?

Wrona: Muzycznie pewnie dalej będę eksperymentować, ale chciałabym zawędrować w jakieś mocniejsze brzmienia. Produkuję i piszę coraz świadomiej, więc oszczędzę nam wszystkim chaosu i mieszania paru gatunków na raz (choć były głosy, które mówiły, że to fajne). Ja tworzę ogólnie pod wpływem chwili. Często kieruję się emocjami i jestem bardzo impulsywna, więc ciężko mi też tutaj składać pewne i stabilne deklaracje. Moja muzyczna podróż przypomina bardziej spontaniczny zjazd na pontonie ze stromego stoku, aniżeli zaplanowany rejs. To jest coś w stylu: „Wskakujcie, będzie zajebiście”, choć sama nie wiem, co się wydarzy za zakrętem. Moja muza dojrzewa razem ze mną i ja z całego serca zapraszam słuchaczy do towarzyszenia mi w tym nieprzewidywalnym procesie.

MM: Kiedy planujesz ją wydać?

Wrona: Najwcześniej w przyszłym roku. Po drodze planuję EP-kę. Album to jednak ogromne przedsięwzięcie i ogrom pracy, a ja jestem (znów) niezależną artystką, której doba ma tylko 24 godziny. Nie chcę doprowadzić do sytuacji z poprzednich dwóch lat, kiedy nadmiar obowiązków i spraw związanych z wydawnictwem, odebrał mi całą radość z robienia muzy. Proces kreatywny to był wówczas malutki procencik. Dopiero uczę się pracować z innymi ludźmi. W międzyczasie okazało, że moje ‘zosiosamosiowanie’ to spory problem i powolutku otwieram się na pracę zespołową. Muszę znaleźć odpowiedniego wydawcę, po drodze będę pisać nowe utwory, a to są rzeczy jeszcze bardzo odległe. Chcę się skupić na teraźniejszości.

MM: Będzie zatem można Cię usłyszeć na żywo w najbliższym czasie?

Wrona: Tak, ruszam w wiosenną trasę z anto9. Odwiedzimy 7 dużych miast i będzie to moja pierwsza taka „prawdziwa” trasa zorganizowana od A do Z. W wakacje czeka mnie powrót na festiwal w Jarocinie, gdzie planuję występ z zespołem i to tego show najbardziej nie mogę się doczekać. Poza tym, szykuje się naprawdę sporo koncertów w 2023 roku, których jeszcze nie ogłosiłam, co mnie mega cieszy, bo uwielbiam te strzały adrenaliny i szaleństwo na scenie. Mam nadzieję, że nowy materiał przyjmie się na żywo równie dobrze, co poprzedni.

Rozmawiał: Maciej Majewski

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: