Marzenia a rzeczywistość? – Magazyn Kobiet Spełnionych.

Marzenia a rzeczywistość?

Felieton Krystyny Mazurówny

Marzenia a rzeczywistość? A cóż to za podchwytliwy tytuł? Co autor chciał przezeń powiedzieć, co zasugerować, co niby jest lepsze, ważniejsze, bardziej warte zachodu? Jasne, samo słowo „marzenia” kojarzy nam się z czymś niesłychanie wzniosłym, obiecującym i cudownym. Jakieś bezkresy morza wyobraźni, tony fantazji i góry wspaniałości, jakieś przekraczanie mentalne  granic wszelakich możliwości, po prostu bomba i samo szczęście! A rzeczywistość?

Marzenia a rzeczywistość?
Zaraz narzuca nam się jakaś smutna beznadzieja, jakaś zbitka myślowa z tą rzeczywistością, że niby jest ona „szara”, „trudna”, taka ta buro-nijaka rzeczywistość z miejsca kojarzy się nam z nudną codziennością, z czymś raczej dość ponurym, ciężkim i kompletnie pozbawionym wdzięku…
 A ja tam się nie zgadzam!


Według mnie, marzenia to głównie mrzonki, które mają nam zastąpić naszą nieudolność do przekształcania naszego życia w ciąg interesujących przygód, te marzenia właśnie jak wydumany ersatz szczęścia oddalają nas od realu, i zamiast skierować nasze wysiłki w stronę wsmakowania się w otaczającą nas rzeczywistość, robią nam wodę z mózgu…


No bo czy nie lepiej cieszyć się istniejącym stanem rzeczy, poprawić i ubarwić co nieco nasze życie, zamiast uciekać w świat fikcji?
 Przyszedł do mnie kiedyś, do mego mieszkania paryskiego, jakiś przygodny kolega – krajan.
 „Ojejku, Krystyna, ja tak marzę od dziecka o Nowym Yorku, tak bym chciał tam kiedyś być, oddałbym wszystko, żeby zobaczyć Time Square, pochodzić po Broadway’u, pooddychać atmosferą Manhattanu! Siedzę tu w tym Paryżu od lat, wynajmuję tanie mieszkanko i mam byle jaką robotę, nie szkodzi, w porzo, ale  czy moje największe, najskrytsze marzenie nie może nigdy się ziścić?”
   

„Może, stary, może, ale dlaczego znowu to marzenie tak strasznie skrywasz, zamiast pozwolić mu wyleźć na światło dzienne? Po prostu przestań marzyć i zabierz się z miejsca za realizację! Tam też możesz przecież wynająć tanie mieszkanko i znaleźć byle jaką robotę, więc o co chodzi? Że co? Że podróż jest droga? Tu obok mnie szukają kogoś do sprzątania kina, może i robota głupiego, ale za dwa tygodnie zamiatania śmiało kupisz tani bilet lotniczy i z miejsca będziesz w sercu Nowego Yorku! Przestań marzyć, mówię ci, zabierz się do działania!”
 Koleś posłuchał mojej rady i miesiąc potem mieszkał już w Nowym Yorku. Dalej zamiata, tyle że w miejscu, które sobie wymarzył.

Ale, ale – może coś tam mu odebrałam? Właśnie te marzenia??? 
Nie lubię marzyć. Może nawet nie umiem. Nigdy nie marzyłam o księciu z bajki na białym koniu, który miałby po mnie przyjechać, żeby mnie porwać. Nie chcę być porywaną, koni się raczej boję, a taki książę, co to za szemrany tytuł? Po tatusiu, czy nadany za jakieś ciemne zasługi? Podejrzana sprawa…


Natomiast chętnie planowałam sobie wyjście ze szkoły w porze, w której  starsze klasy kończyły zajęcia, w nadziei, że pryszczaty przystojniak z ósmej spotkany niby przypadkiem odprowadzi mnie do przystanku osiemnastki, a może nawet i poniesie tornister. Potem planowanie obejmowało regularne udawanie się do kawiarni „Czytelnika”, w której przebywał kwiat literatury polskiej, a wśród nich pewien chudy i zgarbiony, ale niezwykle uzdolniony dramaturg, jak też częste wizyty w związku z usilnym polowaniem na interesującego artystę sceny polskiej w klubie „Spatif”.

Artysta o sylwetce cowboya i urodzie filmowej okazał się przy bliższym poznaniu damskim bokserem, ale co przeżyłam, to przeżyłam. Ani śladu marzeń, czysta kalkulacja z domieszką zakochania, suto okraszonego burzą hormonalną. Może i jestem pozbawiona marzeń, wyzuta z jakichkolwiek zdolności do odczuwania wyższych ideałów, no ale zgodnie z realistycznym planem posiadłam kilku zaobrączkowanych mężów, nie licząc nielegalnych. Nie marzyłam też nigdy o karierze wielkiej tancerki, a tylko wbiłam zęby w ścianę i zajadle ćwiczyłam różne skoki, wygibasy i piruety do upadłego, i w wyniku tych zajadłości  okazało się, że był to mój zawód dający mi chleb powszedni (czasem z masłem) przez dobre kilkadziesiąt lat.
 Że co? Że usiłuję postawić siebie za przykład? No nie, ale naprawdę nie wierzę w magię marzeń jako takich, jeśli nie mają szczypty realizacji w następstwie…


Takie marzenia wiszą gdzieś zwykle w przestrzeni międzyplanetarnej, nie mają wyraźnie określonej produkcji ani daty ważności. Rzeczywistość polega na precyzyjnym planowaniu, z datą, godziną i – zwłaszcza – sposobem zapasów, metodą walki, czyli radzenia sobie z samym sobą i z życiem, jako takim. Takie realistyczne planowania najczęściej biorą nas z okazji Nowego Roku, ale zwykle zaczynamy takie nowe życie też od daty naszych kolejnych urodzin, po urlopie albo chociaż od poniedziałku. Najczęstsze postanowienia? Rzucić palenie, schudnąć, zapisać się na siłownię, zająć się trochę intensywniej dziećmi, mężem i wnukami…


Koniec lata się zbliża, może właśnie nadchodzi dobry moment na takie nowe, rewolucyjne postanowienia? Ale, ale – co zrobić, żeby znowu dobre chęci, którymi podobno piekło jest wybrukowane, nie miały takiego samego końca,  jak zawsze, żeby nasze ambitne plany nie spaliły raz jeszcze na panewce?
 

Może należy coś zmienić. Już wiem, będę, jak zwykle, postępować zgodnie z moją ulubioną metodą, znaczy wszystko robić na odwrót. Od jutra więc – dość tych głupich diet odchudzających, jem, co mi się podoba, czekoladki świetnie wpływają na samopoczucie, a dobra kolacja nie tylko umila życie, ale i czyni człowieka znacznie sympatyczniejszym dla otoczenia. Będę dużo spać, do woli, a w przerwach też wylegiwać się, ile wlezie. Nadużywanie sportu jest niebezpieczne dla zdrowia, ciut-ciut wystarczy.

Nie można też zbytnio przejmować się problemami innych, bo to toksyczne, trzeba zadbać o siebie, smarować się pachnącymi kremami, brać kąpiele w olejkach i w pianie, żyć, nie umierać.
 No, i zostawić mimo wszystko trochę miejsca na marzenia… A może  jednak jakiś rycerz, choćby łysy i podtatusiały (poddziadziusiały?) zjawi się białym mercedesem albo chociaż przyjedzie biało-czerwonym tramwajem?

Szczypta marzeń jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła…



Krystyna Mazurówna

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: