
Ila Urban to wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka, pochodząca z Przemyśla i związana z Trójmiastem, choć na stałe zakorzeniona w Warszawie. Jej muzyka jest inspirowana trip-hopem, elektroniką, jazzem i klasyką, dzięki której poznała świat muzyczny. Swą debiutancką płytę “IV rano” z pogranicza świata realnego i magicznego, nagrała wspólnie z wieloletnim przyjacielem i producentem muzycznym, Andrzejem Figgerem. Balansując na ambientowych brzmieniach, prezentuje ona 8 utworów, a każdy z nich opowiada inną historię. W poniżej rozmowie Ila opowiada o drodze do nagrania płyty, o tym, co dała jej wieloletnia przerwa w grze na pianinie oraz o swoich kolejnych planach artystycznych.
MM: Co było zaczynem piosenek, które znalazły się na “IV Rano”?
IU: Zaczynem pierwszej z nich pt. „Raj” był bardzo surowy podkład zrobimy przez mojego przyjaciela Andrzeja Figgera. Zaciekawiły mnie brzmienia, których w nim użył i na kolanie skomponowałam melodię z tekstem. Z pozostałymi piosenkami było tak samo. Skopiowaliśmy schemat i tworzymy do dziś w tandemie.
MM: I od początku odpowiadała Ci taka synthowa warstwa muzyczna?
IU: Tak. Już wcześniej, gdy sama uczyłam się produkcji muzycznej, sięgałam po podobne brzmienia. Ale komputer to nie moja bajka. Zdecydowanie wolę komponować przy klawiaturze – najlepiej akustyka. Po długiej przerwie w graniu na instrumencie, udało mi się znaleźć przestrzeń na ćwiczenie. Szczęśliwie w nowych utworach będzie trochę więcej żywych instrumentów. I równie dużo synthow, które uwielbiam.
MM: A z czego wynikała ta przerwa w grze?
IU: Miałam dość sprecyzowane priorytety życiowe. Mianowicie założyłam dużą rodzinę, o której zawsze marzyłam. Jednocześnie szukałam sobie różnych artystycznych zajęć, trochę pod prąd, spoza dziedziny muzyki. Prowadzę od przeszło 10 lat artystyczną klubokawiarnię, zrobiłam studia z psychologii. To wszystko wynika chyba z chęci robienia czegoś innego po 12 latach życia podporządkowanego edukacji w klasycznej szkole muzycznej. Teraz muzyka, po takiej przerwie, jest ogromną przyjemnością.
MM: Czyli ta przerwa przysłużyła Ci się?
IU: Wygląda na to, że tak. Oczywiście mam żal, że wyszłam z wprawy jako instrumentalistka, ale na potrzeby muzyki rozrywkowej, gdzie piano nie będzie grało głównej roli, jestem na wystarczającym poziomie. Na pewno zaczynanie drogi jako twórca w późniejszym wieku jest na plus w mojej ocenie. Mam już dużo dystansu do siebie i ugruntowane widzenie rzeczywistości. Jestem człowiekiem, który lubi siebie i lubi ludzi. To mi dodaje odwagi w prezentowaniu swojej twórczości. Doświadczenia życiowe też są dla mnie inspiracją. Nie wiem, czy udałoby mi się stworzyć spójny materiał na całą płytę 10-15 lat temu. Wracając do siebie z tamtych lat – myślę, że nie. Musiałam dojrzeć do tego momentu. To był proces. Nieoczekiwanym zupełnie efektem jest płyta.
MM: I z tych doświadczeń wzięło się też te 8 opowieści zawartych w piosenkach z “IV rano”?
IU: Częściowo tak. Jednak wydaje mi się, że te piosenki są bardziej jak opis tego, co mnie frapuje w codzienności. To jak rozważania nad tym, co zaobserwowalam. To zbiór moich trosk, o siebie i o ludzi, których znam, a którzy nie potrafią się jakoś w tym bałaganie odnaleźć. To moja odpowiedź na problemy, które widzę, a które są spychane przeze mnie i przez większość młodych ludzi gdzieś na daleki, daleki margines.
MM: Otaczająca codzienność dobija Cię w jakiś sposób?
IO: Zupełnie nie. Lubię ją. Mam jednak w sobie dużo tęsknoty i zachwytu nad czasami minionymi. Czasami dzieciństwa. Pokojowymi latami 90. Nie było jeszcze telefonii komórkowej, Internetu, a do koleżanek z obozów pisało się listy. Naprawdę brakuje mi tego prostego życia. A codzienność jest uboższa w takie magiczne momenty przez dostępność wszystkiego i wszystkich. To mnie może lekko boli, ale nie dobija. Zdecydowanie mogłabym się cofnąć w czasie. Było skromniej, ale bardziej naturalnie. Widzę w tym piękno.
MM: Wspomniałaś o utworze “Raj”. To najważniejsza kompozycja z tej płyty?
IU: Najważniejsza chyba nie. Od niej wszystko się zaczęło. To pierwszy utwór, który powstał we współpracy z Andrzejem i pewnie gdyby nie był fajny, to byśmy nie postawili kolejnych kroków. To mi dało poczucie, że możemy działać i że dalej może być tylko lepiej. Każda z tych 8 piosenek jest ważna. To jak piramida, w której bez jednego elementu reszta się może zawalić. Myślę, że najważniejsza piosenką jest „IV rano”. Lubię jej strukturę i bujający beat. Na drugim miejscu postawiłabym „A gdyby tak”. To ostatni utwór, który powstał i myślę, że jest muzycznie już na nieco innym poziomie. Im dłużej człowiek siedzi w studio, śpiewa i gra, tym płynniej idzie praca.
MM: Jak długo zatem pracowaliście nad tym materiałem?
IU: 2,5 roku. Mieliśmy różnego rodzaju przerwy między utworami. Latem 2024 roku odpięliśmy materiał we wprawkach i przystąpiliśmy do realizacji w studio nagraniowym. Dziś w całości jest on dostępny na platformach streamingowych, a 6 teledysków można obejrzeć na YT.
MM: “IV rano” to zamknięta całość, czy powstało coś ponadto?
IU: Miałam zapędy, żeby rozszerzyć album do 10 utworów, ale po „A gdyby tak” zaczęły nam wychodzić z Andrzejem utwory nieco inne, nie pasujące tak idealnie do tego materiału. Nijak już nie potrafiliśmy wrócić. To byłoby jak robienie kroku w tył. A nam łatwiej jest iść do przodu. Mamy nowy materiał, ale to już inna historia. Powoli zmierzamy do ukończenia nowego singla, a w kolejce mamy 3 kolejne do szlifu. Szlifierka tylko odmawia posłuszeństwa… Nie chce jej się działać… Dużo czasu pochłania promocja płyty i codzienność, ale dzieją się nowe piosenki w tle.
MM: Będzie można usłyszeć ten materiał na żywo w waszym wykonaniu?
IU: Jestem na etapie umawiania koncertów. Mam nadzieję, że już wkrótce ogłoszę, gdzie i kiedy będzie można nas usłyszeć na żywo.
Rozmawiał: Maciej Majewski