
Czy są to wybory mniej istotne, czy bardziej. Każdy z nich jest dobry w danym momencie i danej sytuacji. Stanowi najlepsze wyjście, jakie wtedy było naszym zdaniem słuszne.
Dobre decyzje są wynikiem doświadczenia, a doświadczenie zdobywa się poprzez podejmowanie błędnych decyzji. – Mark Twain
Wśród wielu decyzji życiowych, jakie podejmowałam, ta, o której napiszę, nie była łatwa. Poznałam człowieka, z którym dosyć szybko stwierdziliśmy wspólnie, że chcemy zamieszkać razem – ja miałam 31 lat, on 38. Stwierdził, że nie chce już być ze swoją żoną i dziećmi, że od dawna chciał się rozwieść. Poznaliśmy się w firmie, w której byłam wtedy dyrektorem placówki. Zamieszkaliśmy razem, podjęliśmy decyzję o wspólnym dziecku. Byłam już w tym wieku, kiedy czas płynął i uważałam, że jeśli mam urodzić drugie dziecko, to zegar tyka… Zdrowie podupadało, kręgosłup już nie wytrzymywał ciężaru. Miałam syna z poprzedniego związku – miał wtedy 8 lat. Po pewnym czasie zapytał, czy może do niego mówić „tato”. Oszczędzę tu opisywania przebiegu tego związku, bo co alkoholik potrafi zgotować własnej rodzinie, wie tylko ten, kto przez to przeszedł. Pięć lat gehenny, przemocy psychicznej, wyzysku finansowego, manipulacji, oszustw, poniżania… Najgorszemu wrogowi tego nie życzę.
Kilka lat zbierałam się do tego, żeby podjąć decyzję o rozejściu się. Nie dawał rady wyżywać się na mnie, to gnębił mojego syna. Patrzyłam na to i zastanawiałam się, jak z tego wybrnąć. Nie mogłam liczyć na pomoc nikogo z rodziny, na głowie miałam swoją działalność i dwoje dzieci, w tym jedno małe. Czasy się zmieniały i jak zarabiałam sporo, tak w jednym momencie wszystko się wyłożyło. Zostałam z niczym. Banki? Śmiać mi się teraz chce, gdy widzę ten system. Jak chcieli mi sprzedać kredyt, to prawie że limuzyną przyjeżdżali, zaś jak nie miałam na spłatę, to nic ich nie interesowało – żadna ugoda, nic. Mam spłacić i to wszystko od razu.
Matka – toksyczny człowiek, który tylko odżywał i cieszył się tym, że u mnie było źle. Ojciec zniszczony przez nią i sam życiem zmęczony. Od strony własnej matki miałam tylko kontrole – czy już się spieprzyło, czy już mam problemy, z ZUS, US. Młodszy syn, gdy swego czasu do niej jeździł, to tylko go o wszystko wypytywała, a jak było mało, to „nawiedzała z kontrolą”.
Patrzyłam na to wszystko i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd? Za kogo albo za co płacę taką cenę? Za co doświadczam takich krzywd – ja i moje dzieci? Partner alkoholik, z pozoru zadbany, elegancki i niedający po sobie poznać. Pięknie się prezentował „na zewnątrz”. Zaś w domu dopiero dawał do wiwatu. Pierwszy raz, gdy tak się „odkrył”, nie pozwoliłam mu po akcjach, jakie pijany odstawił, wejść do domu. Nie było go tydzień. Potem okazało się, że pijackie ciągi miał co miesiąc, dwa. Wracał potem do domu i stwierdzał, że on już swoje wypił i teraz chce normalnie żyć. Żółty, śmierdzący, przepity. Po czym po tygodniu dochodził do siebie, stwierdzał, że jego obrączka jest zastawiona, telefon też i trzeba wykupić, a następnie jakby nigdy nic pytał: „No to co się takiego wydarzyło, gdy mnie nie było?”, i powoli dochodząc do siebie, zaczynał ponownie nas dręczyć. Mechanizm za każdym razem działał tak samo – doprowadzić do awantury, żeby można było walnąć drzwiami i wyjść znowu pić, zrzucając winę na mnie.
Tyle, że ja po poprzednim związku z alkoholikiem nie dawałam sobie tej winy przypisać. Wszystkim znajomym mówiłam o tym, że on pije, nie ukrywałam tego. Usłyszałam kiedyś od niego – jakim prawem? Odpowiedziałam krótko – bo to ty masz problem, a nie ja. Jak idę ze znajomymi na piwo, to wracam i na drugi dzień biorę się za swoje obowiązki, a jak ty idziesz pić, to nie ma cię dwa miesiące. Nieraz bywało tak, że potem znajomi mówili mi, że wydzwaniał do nich po pijaku, opowiadał niestworzone historie, pożyczał pieniądze. Tyle, że ja, mając z nim rozdzielność przedmałżeńską, za jego długi nie odpowiadałam.
Trwało to wszystko kilka lat. Przez te lata prowadziłam swoją działalność. On albo pracował, albo pił. Ale żeby nie było łatwo, to „pracował”, nie wysilając się i siedząc w moim biurze. Miał różne wizje wielu biznesów, żaden z nich nie przyniósł obiecywanych pieniędzy. Zamiany samochodów, jakie miałam w posiadaniu, kończyły się naprawami za niebotyczne pieniądze. On musiał mieć – nowe auto, ubrania, wszystko, co materialne – nieważne, czy potrzebne. Dosłownie MUST HAVE i to z najwyższej półki. Ja odejmowałam sobie, dzieci ubierałam w ciucholandach, a on mi robił awantury za to, że wydałam 120 zł na ubrania, bo jemu na spodnie 400 zł nie dałam. I tak miałam w domu dubeltówkę, ponton i kapoki (chociaż nie umiem pływać i boję się głębokości), akwarium, psa labradora (który był jego, ale z którym nigdzie nie wychodził), przyczepę kempingową i Bóg wie co jeszcze (nie pamiętam już), uzbierane i poupychane po kątach. Ledwo telefon się pokazał, to on go już musiał mieć, po czym po 2 tygodniach sprzedawał na stracie itd. itp. Zamiast zysku – straty, zamiast wsparcia – dojenie, zamiast normalnego życia – wyzwiska, przemoc, poniżanie.
Po każdym jego „chlaniu” dowiadywałam się, gdzie to ja nie byłam, z kim się nie puszczałam i w ogóle. Można by książkę napisać. Trwało to do czasu, aż usłyszałam kiedyś od niego, że „mam mu z dziećmi usługiwać”. Powiedziałam – powtórz, bo chyba źle usłyszałam… Powtórzył. Odpowiedziałam mu wprost – że może i moja matka z ojcem żyją jak pies z kotem, ale nauczyli mnie dwóch rzeczy – pierwsza to taka, że dwoje w związku pracuje na utrzymanie rodziny, a druga to taka, że w domu jest podział obowiązków. I dodałam, że jeśli szukał służącej, to adres pomylił.
Wiedziałam, że koniec jest już blisko.
Przyszedł ten dzień, to była niedziela – pamiętam doskonale. Dzień wcześniej chciałam wieczorem obejrzeć jakiś film, ale w kuchni coś jeszcze robiłam, więc nie miałam jak. On specjalnie włączył i oglądał. Rano wstałam i krzątałam się w kuchni. Rzucił do mnie, żebym przyszła, to film włączy jeszcze raz… Nie zareagowałam. Kilka razy powtórzył, za którymś razem weszłam do pokoju i powiedziałam – „masz z zegarkiem w ręku 15 minut na to, żeby wziąć swoją torbę, spakować w nią to, co uważasz za stosowne, i wyjść”.
Zatkało go. Ta, która cały czas go pytała: po co wychodzisz?, teraz mówi, że ma wyjść? Powtórzyłam jeszcze raz i wróciłam do kuchni. Po pewnym czasie spakował w torbę laptopa, 0,7 l wódki z półki i wychodząc, kilka razy powtarzał: „wychodzę” – na co odpowiedziałam – „wyjdź, bo chcę zamknąć drzwi”. Widział, że nie żartuję, to zaczął mnie wyzywać – „ani grosza nie dostaniesz, cała kasa jest moja, beze mnie zdechniesz”… trochę to trwało, ale w końcu wyszedł. Przekręciłam zamek i wróciłam do kuchni. Dzieci przyszły i zapytały, co się stało – powiedziałam im, że wyszedł i już nie pozwolę mu wrócić. Poprosiłam starszego syna, żeby na drugi dzień pojechał ze mną do firmy kurierskiej, aby rozliczyć się, bo on pomagał przy pracy, to wiedział co, jak i gdzie. Ludzie w firmie byli zszokowani tym, co opowiedziałam. Dobrze się krył ze swoim nałogiem. Do dziś dnia jestem im wdzięczna za bezproblemowe rozwiązanie umowy i nieobciążanie mnie karą.
Zostałam sama, z leasingiem na busa, z leasingiem na drugie auto, z opłatami, z wypowiedzianymi kredytami, w wynajmowanym mieszkaniu, z dwójką dzieci, z których jedno miało 5 lat. Bez pomocy rodziny. Z własną działalnością, która nie przynosiła stałego dochodu.
Wtedy coś chyba we mnie pękło. Nigdy nie marzyłam o księciu z bajki, o pałacach, o bogactwach. Jedyne, czego chciałam, to to, żeby mieć przy sobie człowieka, z którym będzie można stworzyć związek oparty na prawdzie, szczerości, zaufaniu. W którym jedno drugie wspiera i się wzajemnie uzupełnia. Tylko i aż tyle. Płakałam długo. Musiałam z siebie to wszystko wyrzucić. Pękło to, co się zbierało, ta bezsilność, żal, zmęczenie, ból. Krzywda wobec mnie i wobec dzieci. W tym całym marnym świecie tylko dwie osoby mi pomogły, wsparły mnie słowem, dały się wypłakać. Pożyczyły pieniądze, kiedy nie miałam na chleb. Przeżywały to ze mną i pomagały mi z tego wyjść.
Moja przyjaciółka, ta serdeczna od urodzenia, ta prawdziwa, parę lat temu napisała mi: „Pamiętam ten sylwester, jak rozmawiałyśmy, jak się rozpłakałaś, jak mi to wszystko mówiłaś… pamiętam to jak dziś… teraz na Ciebie patrzę i widzę, jak pięknie rozwinęłaś skrzydła, jak od tamtego dnia wystrzeliłaś w górę! I cieszę się twoimi sukcesami, bo wiem, że na nie zapracowałaś”. Kocham ją za to, że jest.
Czy było mi łatwo? Nie. Ogarnięcie przedszkola, jak się jest „jeszcze mężatką”, skończyło się przedszkolem prywatnym. Założenie sprawy rozwodowej i wytłumaczenie sądowi, że w takiej sytuacji nie ma się pieniędzy na opłacanie sądu, wywalczenie alimentów, takich, jakie powinny być, a nie jakie sąd uznał, tłumaczenie sądowi, że się nie ma pojęcia, gdzie „ten pan jest” i żeby sąd wyznaczył kuratora dla nieznanego z miejsca pobytu i przeprowadzenie sprawy rozwodowej z orzeczeniem o winie – to jedno. Po półtora roku sprawa o pozbawienie władzy rodzicielskiej – po prawie roku skuteczne – to drugie. Po co to wszystko? Po to, żeby ochronić dziecko przed ewentualnymi roszczeniami wobec niego, jakby ojciec popadł w długi, nie miał za co żyć i zażądał alimentów od dziecka.
Ex-teściowa przyczyniła się do szybszej decyzji o zmianie nazwiska, z którym się w ogóle nie utożsamiałam. Przekierowałam do niej wierzycieli ex, to ona do mnie napisała, że to „mój mąż i moje problemy i jej to nie obchodzi”. Odpisałam jej, bo widocznie nie była świadoma, że jej syn to nie tylko ma już dwie byłe żony i troje dzieci, na które alimentów nie płaci, ale jeszcze jak mnie wkurzy, to z niej alimenty ściągnę. I żeby nie czuła się ze mną związana, zmieniam nazwisko sobie i dzieciom, bo się z nim nie identyfikuję. Zrobiłam to urzędowo. Wspólnie z synami zadecydowaliśmy, jakie wybieramy i po 30 dniach mieliśmy już nie tylko zmienione nazwisko, ale i usunięte drugie imię syna (po ojcu, który poszedł pić) i u mnie – nigdy nie chcieliśmy ich mieć. Niby nic, a tak wiele.
Dziś wiem, że ta decyzja pozwoliła mi uwolnić się z toksycznego związku, z którego podnosiliśmy się wszyscy wiele lat. Wiele lat zajęła nam zmiana zachowań, bo to nie jest tak, że organizm się przestawi z awantur na normalny zwykły dzień, gdzie każdy robi, co chce. Wielu osobom, które przychodzą do mnie po pomoc, to mówię. Przejście z trybu awanturniczego i na adrenalinie przez 24 godziny do trybu spokojnego życia, planowania i realizacji zajmuje kilka lat.
Najcenniejszy jest święty spokój. To, że rano wstaję i cieszę się z każdego dnia. Mam zaplanowany kalendarz na kilka miesięcy wprzód, codziennie realizuję to, co sobie wyznaczę. Jeśli potrzebuję odpocząć, to odpoczywam, coś uszyć, to szyję. Synowie dorośli i wiele się nauczyli, zresztą sytuacja zmusiła ich do bycia samodzielnymi już dawno. Mają ode mnie wiedzę na temat prawa, przepisów, rozwiązywania problemów. Wiedzą, co to jest sąd, dlaczego sprawy prowadziłam tak a nie inaczej sama, bo nie było mnie stać na prawników. Nie wymuszam na nich żadnych decyzji – od lat podejmujemy je wspólnie. Jak mają jakiś problem, to wiedzą, że dla nich mam zawsze czas. Nieważne, jak bardzo jestem zapracowana.
To pokazało nie tylko mi, ale i synom, czego nie chcemy w życiu. Jak nie chcemy żyć. Moi synowie wiedzą, że jak mają jakiś problem, to przychodzą do mnie i pytają, jak go rozwiązać, a ja im pokazuję różne drogi. Wyboru dokonują sami i jaki by nie był, zawsze mają moje wsparcie. Tej więzi nikt nie jest w stanie zniszczyć. Dziś mamy spokój, swobodę działania, możliwości rozwoju. Ja mam za sobą już dwa kierunki podyplomowe, starszy syn kolejną szkołę.
Dziś będąc w tym miejscu, w którym jestem, pomagam innym z takich związków wyjść. Przekułam swoje doświadczenie w pomaganie innym, bo wiem, jak to jest, kiedy nie można liczyć na niczyją pomoc. Kiedy zostaje się samemu i nie wie się co dalej. Pomagam tym, którzy rzeczywiście mojej pomocy potrzebują.
Jeden z klientów powiedział mi: „Pani Magdaleno, jak ja z Panią porozmawiam, to się zdrowszy robię”. Cóż – takie słowa cieszą najbardziej.
Magdalena Nowak – Absolwentka Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Białymstoku na kierunku MBA. Studia podyplomowe na SWPS „Negocjacje i mediacje”. Mediator stały przy Sądzie Okręgowym w Białymstoku, Certyfikat nr 66/03/2022/CIAPP Krajowego Rejestru Mediatorów. Doradca sukcesyjny i biznesowy Wealth Management Services Sp. z o.o., Head of Operations w LegalHut Sp. z o.o.
Doświadczenie w zakresie finansów, zarządzania, marketingu, sprzedaży oraz ubezpieczeń. Specjalizuje się w dziedzinach: sukcesji, roszczeń bankowych, roszczeń odszkodowawczych, pomocy frankowiczom, bataliach z komornikami, mediacjach. Klienci, których obsługuje, to zarówno firmy, jak i osoby indywidualne.
Publikacje w książkach pod redakcją Ilony Adamskiej na łamach wydawnictwa ID Media. Wiceprzewodnicząca MBA Business Club WSFiZ. Członkini IPH Białystok, Partnerskie Kluby Biznesu, WIP Klub Biznesu, EKKB.
*** Felieton pochodzi z książki “DECYZJA, KTÓRA ZMIENIŁA ŻYCIE” dostępnej na stronie: https://www.multistore24.pl/decyzja-ktora-zmienila-zycie.html