Czarownice
Jeden z ostatnich procesów o czary, w efekcie, którego na stosie spalono kobietę, miał miejsce blisko 200 lat temu. Jaka obłędna idea musiała zawładnąć ludzkimi umysłami, żeby w majestacie prawa, niewinne, niekiedy kilkunastoletnie dziewczęta, poddawać nieludzkim torturom? Zanim spłonęły, męczono je jeszcze i poddawano swoistemu „praniu mózgu”. Zmuszano, by przyznały, że są czarownicami.W 1486 roku Heinrich Kramer opublikował dzieło zatytułowane „Malleus Maleficarum” (Młot na czarownice). Nauczał w nim, jak rozpoznawać czarownice, udowadniał, w jaki sposób szkodzą one ludziom i przedstawiał procedurę na podstawie, której powinien być przeprowadzony proces o czary. Książka napisana była po łacinie i adresowana do specjalistów, teologów. Dostęp do niej miało też wielu prawników oraz urzędników, którzy na jej podstawie budowali sobie poglądy na temat przedstawicielek mocy nieczystych. Kramer, jak przystało na rzetelnego badacza tematu, oparł swoje tezy na blisko stu pozycjach źródłowych, co w dużym stopniu uwiarygodniło jego wywody.
Dzieło to poprzedziła bulla papieża Innocentego VIII Summis desiderantes z 1484 roku. Pewna część badaczy twierdzi dzisiaj, że stanowiła ona jeden z fundamentalnych dokumentów kościelnych na temat czarów. Bulla papieska była reakcją Rzymu na niepokojące wieści dochodzące z ówczesnych Niemiec, gdzie szerzyły się przeróżne gorszące praktyki. W krajach niemieckich nagonka na domniemane czarownice osiągnęła niespotykane w Europie rozmiary.
Procesy czarownic ciągnęły się w wielu krajach europejskich na przestrzeni kilkuset lat, od wieku XIV aż po XVIII. Oprócz zwolenników procesów byli też ich przeciwnicy. Należał do nich światły Jezuita Friedrich Spee von Langenfeld, który opublikował w 1631 r. dzieło pt. Cautio criminalis (Ostrożność w procesach karnych). Forsował w nim zasadę, że wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego. Walczył z ciemnotą, torturami i wyrokami śmierci wydawanymi na podstawie plotek, oszczerstw i zwykłych fantazji.
Niektóre źródła wskazują, iż ostatnim procesem sądowym o czary na ziemiach polskich, w którym skazano i spalono kobietę miał miejsce w Reszlu w 1811 r. Wyrok wydał sąd pruski, następnie sprawa trafiła do ministra sprawiedliwości w Berlinie, który go zatwierdził. Kobieta, matka czworga dzieci w majestacie pruskiego prawa spłonęła na stosie.
Około 80-90% procesów o czary dotyczyło kobiet. Wśród oskarżonych było wiele znachorek parających się zielarstwem, ale także niewiasty wyróżniające się w jakiś sposób z otoczeniu, chociażby inteligencją czy nietuzinkowym zachowaniem. Często oskarżenia miały tło obyczajowe. Kobiety obwiniano o obcowanie seksualne z demonami. Demonizowano ich seksualność, która była czymś mrocznym. Wagina była bramą piekielną, przez którą zło wydostawało się na świat. To po akcie seksualnym czarownice gotowe były dokonać największych grzechów i zbrodni.
Takie pojmowanie kobiecości wynikało prawdopodobnie z obciążenia ich odpowiedzialnością za wszystkie grzechy, w tym za grzech pierworodny ze wszystkimi jego konsekwencjami dla ludzkości. Lękano się seksualności kobiet. Kobieta była istotą zepsutą do szpiku kości, o nienasyconej pożądliwości, którą zaspokoić mogła jedynie moc demona. Coraz silniejszy głód za rozkoszą, za długo trwającą orgią płciową męczył ustawicznie to wpół-zwierzę, wpół-kobietę. Była w ustawicznym podrażnieniu. (S. Przybyszewski, Synagoga szatana. Przyczynek do psychologii czarownicy).
Spowiednikom roztrząsającym przez wieki kwestię kobiecości, wyjątkowo przeszkadzała wielość niepokojących otworów w ciele kobiety. Postrzegane były one, jako nieczyste i atrakcyjne zarówno dla diabła, jak i dla mężczyzn, którzy eksperymentując z nimi oddawali swą męskość we władanie czartowi. Jeden z niemieckich przewodników dla spowiedników zalecał im pytać małżonka czy współżył z żoną od tyłu, jak robią to psy. Jeśli mężczyzna to potwierdził pokutował o chlebie i wodzie przez dziesięć dni. Tak, więc kobiece otwory silnie narażone były na diabelskie ataki, jednak żaden z nich nie mógł równać się pochwie. W niektórych instrukcjach dla spowiedników pochwa przedstawiana była, jako wiedźma w kotle.
Zastanawiając się nad fenomenem polowań na czarownice należy zwrócić uwagę na tło kulturowe tamtych czasów. W świadomości ludzi wiele nieszczęść, chorób i klęsk naturalnych nabierało wymiaru ponadnaturalnego. Winiąc za nie czarownicę dokonywano niejako personifikacji złych sił sprawczych, które były przyczyną tych nieszczęść. Mieliśmy, zatem do czynienia z tzw. mechanizmem kozła ofiarnego. Pojęcie to ma swój rodowód w tradycji judaistycznej, gdzie wspólnota religijna zrzucała swoje winy na ofiarę, którą było zwierzę. Wspólnota, kiedy dotykało ją nieszczęście, pragnąc powrotu do stanu sprzed tragedii, wybierała sobie obiekt, na którym dokonywała zbiorowej, rytualnej agresji, winiąc ofiarę za wszystkie swoje nieszczęścia.
Prości ludzie wykazują podświadomą tendencję do obwiniania kogoś innego za różne nieszczęścia, które ich dotykają. Ten mechanizm psychologiczny sprawia, że wrogość koncentruje się na wybranym osobniku i to na nim dokonuje się zbiorowego, niemal rytualnego mordu. Kozła ofiarnego najczęściej szuka się podczas sytuacji kryzysowych np. klęsk żywiołowych lub sytuacji o podłożu politycznym. Gdy mamy do czynienia ze słabością struktur organizacyjnych ich rolę przejmuje dziki tłum, kierujący się fanatyzmem i emocjami. Jego decyzje są irracjonalne.
Co musieli odczuwać bliscy tych nieszczęsnych kobiet, widząc ogarniające ich ciała płomienie? Dzisiaj patrzymy na to z dystansu, lecz dla ludzi tamtej epoki było to czymś zupełnie realnym.
Ostatni proces o czary w Polsce miał miejsce w roku 2003. Rolnik mieszkający w okolicach Krakowa został pozwany do sądu przez sąsiadkę twierdzącą publicznie, iż jest on czarownikiem, która pozbawia jej krów mleka. Jego krowy dawały, bowiem dwa razy więcej mleka. Proces zakończył się pojednaniem.
Jerzy Walkowiak