Katarzyna Worwa: Pragnąć czegoś więcej

Wjeżdżam do garażu, wyłączam silnik, ale nie wysiadam. Wyciągam telefon i sprawdzam przed wejściem do domu. Tego nawyku nabrałam od jakiegoś czasu, aby po wejściu do domu nie wisieć na telefonie i skupić się na rodzinie. Dzisiaj cały dzień zabiegi i na koniec moje ulubione – blizna do opracowania. Ach te blizny, miłość mojego życia zawodowego.

 

 

 

Biorę zakupy, głaskam Targona i otwieram drzwi, czuję opór. Zanim dotrę do drugich, układam rozrzucone buty i wieszam kurtkę. Po wejściu słyszę „Mamaaaa!!!”. Najpierw przybiegają Ola i Nikola (8 i 5 lat), tulą się do mnie i pytają, czy kupiłam coś dobrego na kolację. W kuchni czekają Ania i Robert (20 i 17 lat) oraz Adrianek (16 miesięcy) – dzisiaj Ania musiała odebrać go ze żłobka. Biorę go na ręce, zaczynamy rozmawiać o tym, jak komu minął dzień, dziewczynki przekrzykują się nawzajem, bo każda chce być pierwsza.

Pamiętam czas, gdy nie pracowałam, rutyna dnia wyglądała kompletnie inaczej. Śniadanie, szkoła, powrót do domu, sprzątanie, gotowanie, prasowanie, dzieci ze szkoły, obiad, lekcje, kolacja, kąpanie, usypianie. Jeśli rano ogarnęłam wszystko w miarę szybko, to znalazł się czas na kawę z sąsiadką albo jakiś serial. Brzmi monotonnie? – ja uwielbiałam tę monotonię.

– Mamo, herbata? – Moja Ania, patrzę na nią z uśmiech, dawno temu zastanawiałam się, jak to będzie mieć dorosłe dzieci. Przed oczami staje mi dzień, w którym okazało się, że jestem w ciąży – miałam niecałe 17 lat, mieszkałam z bratem i mamą, którą opiekowaliśmy się, gdyż była chora po wylewie… Myślałam wtedy, że świat mi się zawalił. Gdybym wtedy znała przyszłość, ile mniej łez bym wylała, ile więcej nocy przespała. Zamykam oczy i czuję w sercu wdzięczność Bogu za mojego męża, który otoczył nas opieką, za rodziców i rodzeństwo, które pomagało nam na każdym kroku. Dzięki nim skończyłam szkołę, wzięliśmy ślub i zaczęliśmy układać sobie życie

– Am, am. – Adi kłuje mnie palcem i pokazuje na lodówkę.

– Dam mu jogurt – mówi Robert. Uśmiecham się również, patrząc na niego – bardzo szybko po urodzeniu Ani zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Między tym dwojgiem jest szczególna więź.

– Mamo, jeszcze zadanie. – Ola przerywa moje myśli, no tak, przeważnie czeka na mnie, abyśmy odrobiły lekcje razem. Ach, ta moja Ola, pojawiła się w naszym życiu po ukończeniu studiów. Z jednej strony poświęcony na nie czas i chęć pracy, a z drugiej powoli odzywał się we mnie ponownie instynkt macierzyński i brakowało mi maluszka w domu. Zdecydowaliśmy wtedy, praca albo trzecie dziecko. Bardzo się cieszę, że wtedy nie wybrałam pracy. Nagle czuję lekkie ukłucie w sercu… Ola jest naszym ostatnim dzieckiem, które widziała moja mama. Miała roczek, gdy odeszła. Była wspaniałą babcią. Jej śmierć bardzo mocno odcisnęła się w moim sercu. Jej odejście zainicjowało w moim sercu potrzebę szukania Boga mocniej niż do tej pory. Pamiętam ją, prawie zawsze trzymającą różaniec i odmawiającą swoje modlitwy. Wtedy tego nie rozumiałam tak, jak dzisiaj. Powstrzymuję napływające łzy. Idę na górę, daję Adrianka do kąpieli – dzięki temu mogę spokojnie usiąść przy Oli. W trakcie zadań podchodzi Nikola, ona też chce, wyciąga kartki, maluje. Patrzę, jak podskakują jej loczki, jako jedyna ma taką burzę loków. Zdecydowaliśmy się na czwarte dziecko dość niespodziewanie, myślałam, że troje to będzie dość. Jednak bardzo dobrze czułam się w roli mamy i jak tylko Ola podrosła, w naszym życiu pojawiła się ta żywiołowa i temperamentna dziewczynka.

Zadania odrobione, pora wyciągać Adriana z kąpieli. Ania z Robertem szykują kolację, w samą porę, bo wraca Krzysztof. Oczywiście na widok taty Adrian wyrywa się z rąk. Jak jest tata, to reszta świata dla niego nie istnieje, w tym mama. Siadamy do kolacji. Jak zawsze jest głośno. Patrzymy z mężem na siebie porozumiewawczym spojrzeniem i uśmiechamy się – ten hałas jest nieodłącznym elementem naszych wspólnych posiłków. Po kolacji dziewczynki mają chwilę na bajkę, starsi idą do swoich pokoi, a Adrianek idzie spać z tatą. Sprzątam po kolacji. Jeszcze trzeba przetrzeć stół w salonie. Podchodzę do stołu i mój wzrok ucieka do obrazu. Podchodzę i przejeżdżam ręką po gładkim policzku Jezusa. To jedyne miejsce na obrazie, które jest tak gładkie. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest. Robię krok w tył, aby objąć scenę z obrazu wzrokiem, przedstawia Jezusa i Samarytankę przy studni. Spoglądam na stopy Jezusa… jejku, ile ja się nad nimi namęczyłam. Samarytanka wyszła praktycznie od ręki. Najwięcej pracy miałam nad postacią Jezusa. Pamiętam jak dzisiaj, Nikola była malutka, rozkładałam farby i malowałam zawsze, gdy spała. Czasem udało się przez 1-2 godziny, czasem po 30 minutach musiałam zwijać sprzęt. Malowanie tego obrazu budziło we mnie ogrom emocji i było źródłem wielu przemyśleń. Skąd pomysł na obraz? I to taki? Po wielu postaciach z bajek i gier moich dzieci, poczułam potrzebę namalowania czegoś w temacie religijnym. Kiedy zobaczyłam tę scenę, przeglądając internet, wiedziałam, że to jest to. Kilka miesięcy trwało namalowanie całego obrazu. Uśmiecham się. To właśnie ten obraz stał się powodem, dla którego podjęłam decyzję. DECYZJĘ, KTÓRA ZMIENIŁA MOJE ŻYCIE.

Zastanawiacie się, co ma obraz religijny do bycia mamą pięciorga dzieci i jednocześnie właścicielką salonu kosmetycznego. Co ma wspólnego z pasją do pracy z bliznami. Co ma do bycia menedżerem salonów beauty i ich opiekunem? A więc powiem Wam – WSZYSTKO. Bo to właśnie namalowanie tego obrazu było powodem do podjęcia decyzji o realizacji siebie i podjęciu pracy po 18 latach bycia w domu. Efekt mojej pracy dał mi tak ogromną satysfakcję i dodał wiary w siebie, w mój talent, nigdy przedtem się tak nie czułam – w moim sercu zrodziła się bardzo silna potrzeba, aby na tym nie poprzestać, aby zrobić coś więcej.

Zaczęło się od kursu makijażu. Skoro malowanie na ścianie idzie mi tak dobrze, to powinnam poradzić sobie z makijażem. Wtedy myślałam, że to będzie „tylko ten kurs” i „aż ten kurs”. Jako mama wtenczas czworga dzieci, zdecydowałam się na szkołę weekendową. Bardzo szybko zaczęło się we mnie rodzić pragnienie czegoś więcej. Zatem doszły kursy stylizacji brwi i rzęs. W głowie już miałam plan pracy weekendami. Mój zapał ostudziła pandemia. Ale tylko na chwilę. To niesamowite, jak ta jedna decyzja obudziła we mnie drugie ja. To, które czekało na swój czas. Moje ambicje i chęć bycia jedną z najlepszych w tym, co robię, dodawały mi siły, aby nie przestawać iść do przodu. Nie mogłam jeszcze pracować, ale chciałam do tej pracy przygotować się najlepiej jak mogę. Wiedziałam, że kiedyś wszystko wróci do normy i chciałam być wtedy gotowa. Po wielu przemyśleniach postanowiłam poszukać marki kosmetyków, które mogłabym dobierać dla klientek, aby zadbały o siebie w domu.

Ta decyzja sprawiła, że poznałam markę Larens oraz mgr Elżbietę Obczasiak. Jej historia oraz ona sama zainspirowały mnie do tego, aby rozpocząć naukę w kierunku kosmetycznym i poszerzyć swoją ofertę o zabiegi na twarz. Było to bardzo przełomowe, bo skierowało moje plany na nowe tory. Pojawiła się możliwość otwarcia własnego salonu. Pomimo trudnych czasów miałam w sobie przekonanie, że dam radę. Cały czas skupiałam się na tym, żeby podnosić kwalifikacje i poszerzać wiedzę. Wiedziałam, że chcę pracować w obszarze twarzy i pomagać kobietom podkreślać swoje naturalne piękno. W jednej ze szkół on-line poznałam dwie wspaniałe Sylwie z Poznania. Sylwia Dobrowolska oraz dr Sylwia Nawrot. Zawróciły mi w głowie bliznami i dzięki nim odkryłam, że to nie przypadkową ścieżką, a konkretną drogą chcę podążać. Postanowiłam, że chcę w swojej pracy pomagać w trudnych przypadkach, aby pomóc zmieniać życie innych na lepsze. Terapie związane z problemami cer trudnych oraz bliznami okazały się idealnym połączeniem. Przenikające się tematy, ze względu na wspólny mianownik, jakim jest skóra oraz zachodzące w niej procesy, pozwoliły mi na sięganie po wiedzę z wielu źródeł i podnoszenie kwalifikacji.

– Adi śpi – słyszę męża. Pojawienie się Adriana było ogromnym zaskoczeniem, piąta ciąża. Przez chwilę musieliśmy przemyśleć, co dalej. Energia i siła, jakie miałam w sobie, a także wsparcie mojego męża, dodawały mi pewności, że dam radę. Nie zrezygnowałam z planów. Pomoc Krzysztofa i starszych dzieci umożliwiła mi realizację planów. Wstążkę, na otwarciu mojego salonu, przecinałam trzy tygodnie przed planowanym terminem porodu. Mogłoby się wydawać – szaleństwo. Jednak tutaj było wszystko przemyślane, świadoma byłam czekających mnie trudności. Zaczęło się powoli, pracowałam tylko kilka dni w tygodniu, kiedy mogłam zostawić synka pod opieką męża lub córki. Jednocześnie nadal się kształciłam. Pierwszy rok był mega trudny. Często byłam bardzo zmęczona, pojawiały się wątpliwości, czy dobrze robię. Może powinnam być w domu do czasu, aż Adrianek podrośnie. Jedni mnie wspierali, inni krytykowali. Były momenty, w których traciłam siły i zapał. W głębi serca jednak czułam ciągle, że to jest to. To ta droga i chociaż wyboista, to nią idę i pokonam wszystkie przeszkody. Bóg stawiał na mojej drodze wspaniałych ludzi. Nigdy nie poznałabym tylu wartościowych osób, gdybym nie robiła tego wszystkiego. Czasem myślałam sobie, czy nie byłoby lepiej, gdybym te decyzje podjęła dużo wcześniej? Ale przed oczami mam wszystkie moje dzieci – nie, nie byłoby lepiej, bo może nie byłoby ich. Te 18 lat to wspaniały czas i nie oddałabym go za nic.

Moja historia jest dowodem na to, że nigdy nie jest za późno, aby zmienić coś w swoim życiu. Dzisiaj nawet nie wykonuję makijaży, ale bez decyzji o podjęciu kursu wizażu nie byłoby całej kaskady decyzji i wyborów, nie byłoby mnie tutaj, gdzie jestem dzisiaj. Czasem decyzja, która zmienia nasze życie, nie jest ostatecznie naszym głównym celem, ale jest tym czynnikiem zapalnym, pierwszym krokiem do zmiany. Odwracam się od obrazu i przytulam do męża. Nie byłoby mnie w tym miejscu, gdzie jestem, gdyby nie on. Jego wsparcie i wiara we mnie, w moje zdolności zawsze dodawały mi wiatru w skrzydła. Jest późno i czuję coraz większe zmęczenie. Jutro sobota, będzie czas na odpoczynek. W ten weekend nie mam zajęć (tak, jeszcze dołożyłam sobie do tego wszystkiego kolejne studia), szkoleń ani innych wyjazdów.

Zamykam oczy, czuję, że szybko zasnę. Zanim jednak to nastąpi, kieruję uczucie wdzięczności za wszystko, co mam, do Boga.

Katarzyna Worwa

Magister zarządzania administracją publiczną. Technik kosmetyczny. Studiuje kosmetologię na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Ukończyła liczne szkolenia w kierunku kosmetologicznym oraz w kierunku terapii blizn metodą ScarInk.

Właścicielka Art Face Pracownia Urody, jednego z pierwszych autoryzowanych salonów ScarInk (metoda niwelowania blizn za pomocą mikropunktury).

Współpracuje z firmą WellU w randze Leadera. Opiekun salonów beauty współpracujących z marką.

Prywatnie żona i mama 5 dzieci.

 

*** Felieton pochodzi z książki “DECYZJA, KTÓRA ZMIENIŁA ŻYCIE” dostępnej na stronie: https://www.multistore24.pl/decyzja-ktora-zmienila-zycie.html

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: