Katarzyna Misiołek: Znam kobiety, które od rana do wieczora zajmują się wszystkimi, poza sobą

O przedświątecznej bieganinie, poszukiwaniu własnego szczęścia i zbawiennym działaniu asertywności rozmawiamy z Katarzyną Misiołek przy okazji premiery jej najnowszej powieści. „Julia zaczyna od nowa” już w księgarniach.

 

Tytułowa Julia w pani powieści to czterdziestosześciolatka, której pani chyba nie życzy dobrze. Obdarowała ją pani upierdliwym byłym mężem, roszczeniową starą matką, absorbującymi córkami oraz siostrą z problemami osobistymi. Nie za dużo jak na jedną postać? Czy też zna pani kobiety w podobnej sytuacji?

To nie tak, że ja Julii życzę źle, a innym moim bohaterom dobrze, czy na odwrót. Ja z pomocą fabuły nakreślam po prostu daną sytuację, a im więcej chaosu wokół moich postaci, tym ciekawiej. Zresztą myślę, że każda z nas, będąc kobietą, ma na jakimś etapie życia do czynienia z roszczeniową matką, absorbującymi dziećmi, czy rodzeństwem z problemami. Nie żyjemy w izolacji; relacje z bliskimi określają i naszą codzienność, musimy stawiać im czoła, czasem nawet kosztem własnego zmęczenia. Do pewnych granic, oczywiście. I właśnie te granice usiłuje odnaleźć moja bohaterka. Matka Julii ma trudny charakter, nie zawaham się użyć stwierdzenia, że jest w pewnej mierze „toksyczna”. Ale to jednak jest ktoś, kto ją wychował, komu Julia sporo zawdzięcza. Ciężko odwrócić się do matki plecami, kiedy nas potrzebuje. Nawet jeśli dzwoni po kilka razy dziennie i mocno osacza. Znam kobiety w podobnej sytuacji, takie, które od rana do wieczora zajmują się wszystkimi, poza sobą. Wpisane jest w naszą kulturę, że to kobieta ma się znacznie bardziej poświęcać dla rodziny i chociaż coraz skuteczniej z tym stereotypem walczymy, on nadal (niestety) ma się świetnie…

Tuż przed napisaniem tej powieści znalazłam w sieci określenie: „pokolenie sandwich”. Dotyczy ono osób, które posiadając wciąż jeszcze potrzebujące opieki dzieci, mają jednocześnie starzejących się rodziców i, ciśnięci z każdej strony niczym nadzienie pomiędzy dwiema połówkami bułki, starają się sprostać zarówno opiece nad latoroślami, jak i coraz bardziej zagubionymi życiowo seniorami rodu. A to przecież niełatwe, jak się o tym przekonuje zarówno moja bohaterka Julia, jak i miliony kobiet z krwi i kości, mających na głowach dom, dzieciaki, pracę, starzejących się rodziców i cały ten rodzinny chaos… W kwestii upierdliwego byłego męża powiem tak – myślę, że on jest dokładnie taki, jak jakieś osiemdziesiąt procent facetów w średnim wieku – egoistyczny, próżny, zapatrzony w siebie i myślący głównie o własnych potrzebach. Czy Julia jest wyjątkiem? Bardzo w to wątpię.

Julia to ktoś z sąsiedztwa, bliska, żyjąca normalnym, codziennym życiem. Wybór takiej bohaterki jest charakterystyczny dla pani twórczości. Nie pociągają panią tematy celebryckie, elitarne? Nie chciałaby pani opisać historii międzynarodowej topmodelki czy gwiazdy filmowej z problemami? Co panią aż tak ujęło w Julii?

Moje Czytelniczki to zazwyczaj tak zwane „kobiety z sąsiedztwa” i to im najłatwiej utożsamić się z podobną do nich bohaterką. A Julia ujęła mnie swoją prostotą właśnie – jest taka, jak my wszystkie. Jeśli kiedyś napiszę powieść o top modelce (w co bardzo wątpię), na pewno postaram się stworzyć bohaterkę z prawdziwymi problemami. Ale generalnie to raczej nie moje klimaty i nie moja bajka.

W pani książkach ucieka pani od łatwych historii z happy endem. Tak jest i tym razem. Dlaczego tak wzbrania się pani przed dopisaniem na końcu prostego zdania: „I żyła długo i szczęśliwie”?

Jeśli miałabym wpisać pod koniec książki tego typu zdanie i robiłabym to za każdym razem, to czy byłby sens takie powieści czytać, z góry wiedząc, że wszystko skończy się dobrze? Czy życie zawsze jest różowe? Staram się pokazywać świat takim, jaki jest. Julia niedawno skończyła czterdzieści sześć lat. Jest dojrzałą kobietą, szukającą swojego miejsca na ziemi, ale czy zawsze odnajduje się to, czego się pragnie? Czy każda randka okazuje się idealna, każdy facet fantastyczny? Sama jestem po czterdziestce i pocałowałam już w życiu kilka „żab” – niestety nie każda z nich zamieniła się w księcia. 😉 Życie jest, jakie jest i takie je chcę pokazywać. Silenie się na naciągane happy endy to dla mnie groteska. Ale też nigdy tak do końca nie skazuję moich bohaterek na porażkę. Zostawiam je w momencie, w którym wiele się jeszcze może wydarzyć, a Czytelnik może uruchomić wyobraźnię i dopowiedzieć sobie resztę. Lubię półotwarte zakończenia. Te zbyt klarowne i okraszone nadmierną ilością lukru są według mnie banalne i zwyczajnie nudne.

Julia musi wykonać potężną pracę wewnętrzną, by stać się asertywną, by nauczyć się mówić „nie”. Dlaczego tak często zgadzamy się na coś, czego tak naprawdę nie chcemy? I czy według pani można szybciej nauczyć się tego, by nie angażować się sytuacje, które nam się nie podobają?

 Myślę, że większości z nas przydałby się krótki kurs asertywności. Bardzo często zgadzamy się na pewne rzeczy dla świętego spokoju, albo dlatego, żeby nie zobaczyć rozczarowania w oczach naszych bliskich. Bo łatwiej jest zagryźć zęby i zrobić coś, o co nas proszą, niż słuchać wymówek. Jeśli zdarza się to raz, czy dwa razy, to okay – wiadomo, dla bliskich trzeba się czasem poświęcić. Ale jeśli ktoś, podobnie jak moja bohaterka, ma na głowie zbyt wiele, a reszta rodziny umywa ręce, wtedy trzeba ustalić pewne granice, albo wejdą nam na głowę. A ludzie lubią sondować, na ile mogą sobie pozwolić, w myśl powiedzenia – daj komuś palec, a weźmie całą rękę…

By wyrwać się z matni toksycznych relacji Julia musi wyjechać, całkowicie zmienić otoczenie i klimat panujący wokół niej. Czy rzeczywiście ucieczka jest według pani jedynym rozwiązaniem, by wyrwać się z nieszczęścia?

Ucieczka rzadko jest rozwiązaniem, ale czasem kilka dni z dala od codziennych problemów czyni cuda. Rok temu, zamiast spędzać Boże Narodzenie w Krakowie, samotnie poleciałam na Fuerteventurę (Julię też tam wysłałam) i nawet w tych kilka krótkich dni udało mi się znaleźć odpowiedzi  na kilka pytań, zdystansować się, odnaleźć siebie. Dziś większość z nas żyje na tak wysokich obrotach, że czasem nie pamiętamy już, kim tak naprawdę jesteśmy i o czym marzymy. Bo praca, bo kolejny goniący nas termin, bo kredyt, weterynarz, bank, siłownia, dentysta… Działamy do granic totalnego wypalenia, a kiedy w końcu padniemy, ciężko się nam pozbierać. Dlatego czasem warto się odciąć od codziennej rutyny i na chwilkę gdzieś uciec. Tak, żeby udało się nam złapać oddech i spojrzeć na świat z odrobiną dystansu, bo czasem tak niewiele trzeba, żebyśmy odzyskali chociaż część sił. Moja bohaterka w pewien sposób daje się wykorzystywać i w końcu to do niej dociera. Rodzina przyzwyczaiła się, że kobieta jest na każde jej skinienie, więc rzuca wszystko i pędzi. Bo matka znowu dzwoniła, bo córka potrzebuje kasy, bo siostra… Ale przychodzi dzień, w którym mówi „nie”. I to „nie” powinniśmy czasem powiedzieć wszyscy. A przy tym jeszcze tupnąć nóżką. 😉

Pani książka wychodzi w okresie, gdy zaczynamy podsumowywać mijający rok. Jaką miałaby pani poradę dla kobiet, które, podobnie jak Julia, zaznały w tym roku za mało szczęścia?

Ja nie udzielam porad, ja tylko spisuję pewne historie. A kobietom życzę, żeby bardziej w siebie wierzyły! Sama też wciąż się tego uczę.

Na koniec – czego życzyć pani na przyszły rok?

Prywatnie więcej radości życia, która gdzieś mi się ostatnio zawieruszyła (pewnie z przepracowania, a proszę mi wierzyć, nie żyję jedynie z pisania książek, to byłby pikuś)… A zawodowo przynajmniej dwóch kolejnych powieści na rynku i mnóstwa nowych Czytelników.

Bardzo dziękuję za rozmowę i serdecznie pozdrawiam! Katarzyna Misiołek

 

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: