Katarzyna Misiołek: Moi bohaterowie żyją gdzieś obok

Każda jej powieść zaskakuje niezwykłą wrażliwością na historie zwykłych ludzi. Katarzyna Misiołek opowiada nam o kobiecej przyjaźni, najnowszym tytule, „Nie pochodź bliżej” i międzynarodowym sukcesie jej książek.

 

Imperium Kobiet: Rozmawiamy przy okazji wydania pani najnowszej, piątej już powieści. W „Nie podchodź bliżej” podjęła pani temat nowy dla pani twórczości – bliską relację między kobietami; relację zażyłą, ale o niejasnym charakterze. Oscyluje między przyjaźnią, rywalizacją, wyrzutem i serdecznością. Czy naprawdę my, kobiety, takie jesteśmy?

Katarzyna Misiołek: Bohaterki mojej najnowszej powieści mają za sobą trudne dzieciństwo, które kładzie się cieniem na całe ich dorosłe życie. Obie wychowywały się w mocno dysfunkcyjnych rodzinach, co odzwierciedla się obecnie w ich postrzeganiu świata i międzyludzkich relacji. „Nie podchodź bliżej” nie jest po prostu powieścią o babskiej przyjaźni. Jest historią zażyłej znajomości dwóch młodych kobiet, które z racji tego, że dzielą kilka mrocznych sekretów z przeszłości, mają ze sobą trudne, skomplikowane układy. Nie wiem, czy chciałabym się teraz odnosić do kobiecej przyjaźni w ogóle. Owszem, kobiety potrafią ze sobą rywalizować i bywa, że wikłają się w dość niejasne układy z koleżankami, jednak w mojej książce skupiam się tylko i wyłącznie na Dorocie i Nataszy, które szarpią się emocjonalnie pomiędzy wspomnieniem dawnego, siostrzanego uczucia i teraźniejszością, która już tak różowa nie jest… To o nich dwóch jest ta książka i ich relacje opisuje. A kobieca przyjaźń… Cóż… Bywa trudna, zdarza się fałszywa, ale zazwyczaj jest piękna.

Główne bohaterki, Dorota i Tasza, odnawiają ze sobą kontakt po kilkunastu latach, ale ich „przyjaźń” szybko nabiera zupełnie innego charakteru. Wydaje się, że pomimo wspólnej przeszłości, ich znajomość nie ma przyszłości. Czy każda przyjaźń ma datę ważności?

– Myślę, że to może być prawdą – z niektórych przyjaźni po prostu „wyrastamy”. Sama mam wielki sentyment do moich dawnych znajomych, jednak nie usiłuję na siłę podtrzymywać pewnych dogasających relacji – jeśli nasze drogi się rozeszły i nie mamy sobie nic do powiedzenia, niech tak zostanie. Szkoda mi życia na jakieś naciągane układy, jeśli mogę poświęcić swój czas i uwagę komuś, kto obecnie ma ze mną więcej wspólnego. Jednak w przypadku Nataszy i Doroty, łącząca ich relacja jest czymś więcej niż zwykłą przyjaźnią z dawnych lat. One kiedyś naprawdę były jak siostry i właśnie to wspomnienie łączącej ich niegdyś więzi sprawia, że tak ciężko im się od siebie uwolnić, chociaż obie zaczynają dostrzegać, że ich relacje nie są zbyt „zdrowe”…

Czasami spotykamy kogoś i momentalnie łapiemy z nim kontakt. Innym razem dopiero po latach znajomość przeradza się w przyjaźń. Czy powiedziałaby pani, z osobistego doświadczenia, że przyjaźń to szczęśliwy traf, czy też wynik ciężkiej pracy?

– Myślę, że to zależy. Czasem w przyjaźń przeradza się chłodna, zawodowa relacja, bywa, że udaje nam się zaprzyjaźnić z kimś, kogo początkowo traktowaliśmy jak rywala na danym polu, ale bywa również, że spotykamy kogoś i czujemy się tak, jakbyśmy znali go od wieków. Ku uciesze pisarzy i scenarzystów, ludzi łączą naprawdę skomplikowane i zaskakujące relacje, o których długo można by pisać.

Prawa do Pani powieści „Ostatni dzień roku” zostały sprzedane do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Nowej Zelandii, Australii i Wielkiej Brytanii. Jak pani się czuje ze świadomością, że niedługo Pani historię poznają czytelnicy w najdalszych zakątkach świata?

– To naprawdę fantastyczne uczucie! Jestem bardzo szczęśliwa z powodu nadchodzącej amerykańskiej premiery „Ostatniego dnia roku” i zdradzę, że obecnie marzy mi się przekład na hiszpański, którego od jakiegoś czasu się uczę, bądź na włoski, który kiedyś nieźle znałam. Generalnie Włochy są mi szczególnie bliskie – spędziłam kilka lat w Rzymie i marzę o tym, żeby  któregoś dnia moje powieści zdobyły uznanie na tamtejszym rynku.

Patrząc na sukces „Ostatniego dnia roku” można chyba stwierdzić, że dotknęła w nim Pani tematów zrozumiałych dla każdego człowieka, niezależnie od pochodzenia. Czy zawsze miała Pani tę wrażliwość w sobie, czy też przyszła ona wraz z doświadczeniem?

– Myślę, że zawsze byłam empatyczna i z łatwością potrafiłam sobie wyobrazić co w danej chwili czuje drugi człowiek. I ta wrażliwość jednocześnie bardzo ułatwia mi życie, jako pisarce, ale też je utrudnia, bo czasem chciałabym jednak mieć odrobinę „grubszą skórę”… A wracając do „Ostatniego dnia roku” – to książka, która mówi o zaginięciu bliskiej osoby, siostry bohaterki, więc bez względu na szerokość geograficzną, pod którą jest czytana, wzbudza w czytelniku cały szereg emocji. Ciężej nam wyobrazić sobie losy milionera, którego córkę ktoś porywa dla okupu, ale jeśli w tajemniczych okolicznościach znika pracującą w bibliotece uniwersyteckiej młoda mężatka, utożsamiamy się z dramatem jej rodziny. Moi bohaterowie są kimś, kto mógłby żyć gdzieś obok, na sąsiedniej ulicy, bez względu na to, czy byłoby to centrum Sydney, czy obrzeża Madrytu. W moich książkach zazwyczaj nie umiejscawiam akcji w konkretnych miejscach – staram się skupić na warstwie emocjonalnej fabuły, może dzięki temu są przyjazne dla czytelników w każdym zakątku świata.

Pani książki spotykają się z entuzjastycznym odbiorem czytelników. Ostatnio miała Pani możliwość poznania niektórych z nich podczas spotkań autorskich promujących „Nie podchodź bliżej”. Jak się Pani czuła, spotykając osoby znające pani historie niekiedy na pamięć?

– Spotkania z czytelnikami dają mi ostatnio mnóstwo radości! Zaczynając moją pisarską drogę byłam nieco zestresowana publicznymi wystąpieniami, ale stres udało mi się na dobre pogonić. To bardzo miłe, kiedy spotykam kogoś, kto zaczyna ze mną rozmowę na temat moich powieści. W Tarnowie, przed spotkaniem w bibliotece, zaprosił nas na kawę przesympatyczny pan księgarz, który podjął dyskusję o bohaterce „Dziewczyny, która przepadła” – byłam zaskoczona, że książkę przeczytał i było mi niezmiernie miło. Każde takie spotkanie niesie mnóstwo dobrych emocji. To olbrzymia satysfakcja stanąć oko w oko z czytelnikami i usłyszeć, że moje książki zrobiły na nich piorunujące wrażenie. I chyba takie chwile dają mi motywację do pisania. To, oraz wiara, że niegdyś intuicja podszepnęła mi słuszną ścieżkę – bo przecież wierzyłam, że kiedyś wydam książkę nawet wtedy, kiedy jeszcze zupełnie się na to nie zanosiło. Każdy, kto zna rynek wydawniczy wie, jak ciężko znaleźć dobrego wydawcę i pozyskać wierne grono zaprzyjaźnionych czytelników. Mnie się udało, za co jestem niezmiernie wdzięczna! Pisaniu poświęciłam wiele wieczorów, poranków i weekendów, ale to poświęcenie zaczyna teraz przynosić naprawdę piękne owoce.

Dziękujemy serdecznie za spotkanie.

– Dziękuję za rozmowę i serdecznie pozdrawiam!

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: