Katarzyna Marczyk: Menedżer to zawód, lekarz to powołanie

– Studia medyczne wybrałam nieprzypadkowo. Już jako dziecko, notabene często chorujące, wyobrażałam sobie, że będę leczyć właśnie dzieci. Po latach zrobiłam specjalizację z chorób dziecięcych. Trudno więc mówić o przypadku. Ale los często każe nam rewidować swoje plany, czasem pojawiają się szanse, które albo się wykorzysta, albo nie. Ja jestem raczej odważna i nie unikam nowych wyzwań. Wywiad z Katarzyną Marczyk, prezes Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci

 

 

 

Red: Z pani biogramu zamieszczonego na stronie internetowej Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci wyłania się ciekawy obraz. Studia medyczne, studia marketingowe i zarządzania, praca w szpitalach, praca w biznesie… Wreszcie hospicjum – jako lekarz, a od roku prezes zarządu. To kim się pani bardziej czuje – lekarzem, dyrektorem sprzedaży, menedżerką?

KM: Dobre pytanie! Pewnie na różnych etapach życia czułam się trochę bardziej tym, a nieco mniej tamtym. Ale studia medyczne wybrałam nieprzypadkowo. Już jako dziecko, notabene często chorujące, wyobrażałam sobie, że będę leczyć właśnie dzieci. Po latach zrobiłam specjalizację z chorób dziecięcych. Trudno więc mówić o przypadku. Ale los często każe nam rewidować swoje plany, czasem pojawiają się szanse, które albo się wykorzysta, albo nie. Ja jestem raczej odważna i nie unikam nowych wyzwań. Natomiast, gdy spoglądam wstecz na moje zawodowe wybory, jedno jest oczywiste – nigdy nie odeszłam od medycyny.

A hospicjum? Skąd taki wybór?

Swoją historię hospicyjną zaczęłam dawno temu. Zaangażowałam się jako wolontariuszka w hospicjum dla dorosłych. Kończyłam studia podyplomowe na UJ w zakresie leczenia bólu, a hospicjum to miejsce, gdzie z bólem walczy się na co dzień. Jak już mówiłam, jestem specjalistą chorób dziecięcych, a nie medycyny paliatywnej. Do Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci trafiłam w najbanalniejszy z możliwych sposobów – zostałam „schwytana” przez łowcę głów. [śmiech]

Od razu się pani zdecydowała?

Tak, od razu. Pomyślałam: co mi szkodzi spróbować? Miałam już doświadczenia z hospicjum dla dorosłych, więc opieka paliatywna nie była dla mnie tak zupełnie nieznanym lądem. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że hospicjum dla dzieci to trochę co innego, ale chyba nie do końca wiedziałam, jak bardzo się te medycyny paliatywne od siebie różnią.

A faktycznie tak bardzo się różnią?

Bardzo! Przede wszystkim w hospicjum dla dzieci mamy do czynienia z innym katalogiem chorób niż w przypadku dorosłych. Większość ludzi, słysząc słowo hospicjum, automatycznie myśli – nowotwory. Tymczasem w ostatnich latach w hospicjum dla dzieci nowotwory pojawiają się bardzo rzadko! To jakieś 5% przypadków. Dzieci przyjmowane pod opiekę hospicjum chorują na wiele innych, często rzadkich chorób – genetycznych, neurologicznych, metabolicznych… Druga, bardzo ważna różnica polega na tym, że hospicja dla dzieci to w przytłaczającej większości hospicja domowe. Bo dzieci mają rodziców, którzy mogą i chcą zajmować się nimi właśnie w domu. A dla nieuleczalnie chorego dziecka pobyt w szpitalu nie ma sensu, zaś powrót do domu jest najlepszą opcją. „Nie ma jak u mamy…”

No dobrze, ale czy będąc specjalistą chorób dziecięcych, nie myślała pani, że praca w hospicjum to, mówiąc nieelegancko, marnowanie wykształcenia? Przecież w hospicjum nie ma już mowy o leczeniu choroby, pani marzenie o leczeniu dzieci raczej tam się nie spełni…

Obawiam się właśnie, że tak myśli wiele osób! Pewnie dlatego tak trudno znaleźć chętnych do pracy w hospicjum. Boleję nad tym bardzo. Przyznanie, że choroby nie da się wyleczyć, przez wielu lekarzy traktowane jest jako porażka. Ale trzeba pamiętać, że nawet dla nieuleczalnie chorych pacjentów możemy jeszcze zrobić bardzo wiele. Faktycznie, w hospicjum nie leczy się choroby, ale nadal się leczy! Leczy się objawy – ból, duszność, drgawki i wiele, wiele innych. Bez tego leczenia życie chorego byłoby zwyczajnie nie do zniesienia. A dzięki temu, że medycyna paliatywna potrafi sobie z tymi objawami poradzić, pacjent może przeżywać chorobę bez cierpienia i w maksymalnym komforcie. Proszę mi wierzyć – satysfakcja, że można choremu przynieść taką ulgę, jest ogromna! Dyżurujemy 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Rodzice mają z nami stały kontakt. Gdy jest taka potrzeba, pielęgniarka czy lekarz są u nich w ciągu maksymalnie dwóch godzin, bo nasi pacjenci mieszkają nie tylko w Warszawie, ale i do 100 km od niej.

Opiekę paliatywną nazywa się holistyczną. Co to tak naprawdę znaczy?

To znaczy, że nie ogranicza się ona tylko do sfery czysto medycznej. Pacjent i – trzeba to wyraźnie podkreślić – jego rodzina otrzymują też wsparcie psychologiczne i duchowe, a gdy jest taka potrzeba, także socjalne. Rodzina otrzymuje od nas cały sprzęt medyczny i wyposażenie potrzebne do tego, by nieuleczalnie chore dziecko mogło przebywać w domu. Czasem trzeba rodzinę wspierać finansowo, bo gdy jedno z rodziców rezygnuje z pracy – a to jest warunek objęcia dziecka opieką hospicjum domowego – domowy budżet może się nie domykać. Nasza fundacja finansuje wszystkie koszty opieki paliatywnej – leki, środki pielęgnacyjne, opatrunkowe… No i musimy dojechać do pacjentów, czyli zatankować samochody.

Skoro mowa o pieniądzach, to wróćmy do pani drugiej roli – prezesa zarządu fundacji. Łatwo było porzucić medycynę na rzecz zarządzania hospicjum?

Ależ ja jej wcale nie porzuciłam! Dla mnie bycie menedżerem to zawód. Ale bycie lekarzem to powołanie. Nie mogłabym odrzucić powołania na rzecz zawodu! Gdy Rada Fundacji zaproponowała mi stanowisko prezesa zarządu, pierwszym warunkiem, jaki postawiłam, było to, że nadal będę odwiedzać pacjentów. Tym samym zobowiązałam się, że będę łączyć zadania lekarza, z dyżurami włącznie, z zadaniami prezesa zarządu.

I co? Daje się to zrobić?

Nie powiem, żeby było łatwo, ale funkcjonuję tak już od roku i najwyraźniej jest to możliwe. Muszę podkreślić, że w dużej mierze to zasługa naszego zespołu. Nasi lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci, psycholodzy, pracownicy socjalni to ludzie, którzy w znakomitej większości pracują w naszym hospicjum bardzo długo, niektórzy od samego początku, czyli od blisko 30 lat! Z taką „drużyną pierścienia” można naprawdę góry przenosić.

Ale pewnie nie zawsze jest tak różowo. Jesteście organizacją pozarządową, mówiła pani, że wszystkie koszty opieki nad pacjentami są pokrywane z kasy fundacji. Jak sobie radzicie z finansowaniem?

To rzeczywiście jest spore wyzwanie. Kontrakt z NFZ na nasze świadczenia opieki paliatywnej pokrywa o. 15-18% kosztów. Resztę, czyli większość pieniędzy musimy zebrać z innych źródeł. To przede wszystkim odpis 1,5% podatku osób fizycznych (do ubiegłego roku 1%). Z tego odpisu pochodzi ponad 40% naszych statutowych przychodów. Reszta to darowizny od osób fizycznych i firm. Innymi słowy, działamy dzięki darczyńcom – ludziom, którzy rozumieją potrzebę istnienia takich placówek jak Warszawskie Hospicjum dla Dzieci i albo przekazują nam swoje 1,5% podatku, albo wspierają nas bezpośrednio, wpłacając darowiznę na nasze konto. Nie muszę tłumaczyć, że takie finansowanie ma w sobie zawsze element niepewności, bo uzależnione jest od wielu czynników. Oczywiste jest, że np. w czasie kryzysu nie możemy liczyć na takie wsparcie jak w czasach prosperity. Ostatni rok był dla nas trudny, bo i inflacja, i rosnące koszty, i wojna za naszą granicą… No i zmiany w podatkach, które spowodowały spory niepokój w organizacjach pozarządowych. Ale właśnie dzięki darczyńcom daliśmy sobie radę, za co jesteśmy ogromnie wdzięczni. Wierzę, że tak będzie nadal.

 

 

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: