Halina Mlynkova: Pozostaję sobą i sprawia mi to przyjemność!

– Moje życie przez jakiś czas było mocno śledzone i pewne perypetie w nim występowały. Ale, jak to w życiu, tak i w muzyce, miłość się przeplata. Chcemy w nią wierzyć i wierzymy. Naiwność tu jest ślepa, więc idziemy w kierunku słońca. Ale u mnie wynika to z tego, że jestem życiowym optymistą i lubię żyć na własnych zasadach. Nie boję się miłości i tego, co ludzie powiedzą, kiedy chcę dać jej szansę  – mówi Halina Mlynkova. Zapraszamy do niezwykłej rozmowy o nowej płycie, uczuciach, wrażliwości i hejcie.

 

 

 

 

 

Jesteśmy świeżo po premierze piątego solowego albumu z Twoimi interpretacjami popularnych utworów filmowych pt. „Film(love)”. Skąd pomysł na jego wydanie?

To było trochę po to, by się ukierunkować albo zrobić sobie przyjemność muzyczną. Bo nie zawsze robimy to, co trzeba. Muzyka jest pasją. Oddając się pasji, sprawiamy sobie przyjemność przede wszystkim aranżacjami. Chodzi o kwartet smyczkowy i pianino. Marcin, producent płyty, wpadł na  pomysł, aby to były piękne polskie filmowe oraz serialowe utwory, często już trochę zapomniane. Nie chcieliśmy ich udziwniać tak, że dopiero refren przypomina, co to za utwory, tylko zagrać je klasycznie. Nie muszę cały czas śpiewać „Czerwonych korali” czy piosenek, które są na nutkę ludową, żeby funkcjonować na rynku. To mnie już nieco męczy, choć instrumenty etno lubię, ale w delikatnej odsłonie, a niekoniecznie obcując z totalnym folkiem, chociaż na przyszłość absolutnie się nie odcinam od folku. Mam wrażenie, że płyta ta jest więc dla mnie mocno przełomowa. Uwierzył w to też RMF Classic, gdzie utwór Roberta Gawlińskiego, który zaśpiewałam, utrzymywał się na pierwszym miejscu. Potem zrobiliśmy piosenkę świąteczną, też w podobnym klimacie. Teraz pojawiła się kolejna „Ruchome piaski” z nowym teledyskiem. To dla mnie zupełnie nowa droga. I uwierzyła w nią też wytwórnia. Dlatego możemy wszyscy cieszyć się tym nowym sukcesem. Mam wrażenie, jakbym przeżywała odrodzenie, ale w zupełnie nowej formie.

Powiedziałaś podczas niedawnego wywiadu w radiu RMF Classic, że utwory na płycie to pełne emocji, ludzkich losów i miłości historie zawarte w tekstach. Podobnie jak twoje życie…

Mam wrażenie, że muzyka w ogóle kręci się wokół miłości. W albumie to niechcący wyszło (ktoś mnie nawet o to zapytał, czy to specjalnie), że wszystkie utwory są o miłości. Jak ktoś mnie dobrze zna, to wie, że we mnie jest mało naiwności. Moje życie przez jakiś czas było mocno śledzone i pewne perypetie w nim występowały. Ale, jak to w życiu, tak i w muzyce, miłość się przeplata. Chcemy w nią wierzyć i wierzymy. U mnie wynika to z tego, że jestem życiowym optymistą i lubię żyć na własnych zasadach. Nie boję się miłości i tego, co ludzie powiedzą, kiedy chcę dać jej szansę. Bo często, kiedy zaczynamy nowe życie po rozstaniu, to jest taki nakaz, że powinno się przynajmniej kilka lat posiedzieć samej. Ale to oczekiwania wszystkich dookoła. Jak wychodzisz za mąż, to są oczekiwania, że będziesz rodzić dzieci. Jak jest już dwójka, to pytają od razu o trzecie. Jak przyjdzie trzecie, to mówią, że lepiej więcej już nie. I jak ktoś temu ulega, bo ma słabszą psychikę albo chce być grzeczny (jestem z pokolenia wychowywanego na słowie „grzeczny”), to może czuć się mocno zagubionym.

Pierwszym singlem zapowiadającym wydawnictwo był utwór „Dwa serduszka”, znany z filmu „Zimna wojna”. Dlaczego akurat ten?

Ponieważ to przepiękny utwór. Ma w sobie coś niesamowitego i też coś, co jest nawiązaniem do ludowości. Dlatego otwieramy nim płytę czy koncerty. On ma niesamowitą głębię. Nie wiem, czy przez to, że mam wspomnienia filmu, który jest świetny i ma w sobie połączenie czegoś emocjonalnego ze smutkiem. I ten smutek w utworze jest piękny, inspirujący i wyjątkowy. Czasem nie wiemy, co jest takiego w danym utworze, a elektryzuje.

Moje serce skradł utwór „O sobie samym”. Niesamowite, jak pięknie można wyśpiewać bardzo mądry tekst Roberta Gawlińskiego. Przyznam, że dopiero w Twojej interpretacji pojęłam głębię tego utworu, wartość słów, jego przekaz. 

To prawda. Tekst jest głęboki. Ja ten utwór oczywiście wcześniej znałam. Robert Gawliński jest świetnym kompozytorem, pisze mega fajne utwory. I być może dlatego, że wsłuchujemy się w jego tembr głosu, lotność utworu, nie zauważamy, jak głęboki jest przekaz. I to jest częste. Jest wiele takich utworów. Złapałam się na tym, że dopiero jak się przygotowywałam i zaczęłam wsłuchiwać w tekst (bo analizujemy tekst, który będziemy śpiewać), to nagle miałam takie łał. Poszłam do studia i kiedy śpiewałam, miałam ciary. Taka sama sytuacja jest z „Ruchomymi piaskami”. Bo jak posłuchasz tego tekstu, uświadomisz sobie, że człowiek, który przy tobie kiedyś stał, chciał dla ciebie dobrze. Ale ty tego nie zauważałaś i dopiero po jego stracie zaczynasz go doceniać, mieć wrażenie, że nie umiesz sobie bez niego teraz poradzić. Dlatego ja o tym śpiewam emocjami do wewnątrz, bo to są tak naprawdę głębokie myśli, niewypowiedziane słowa, do których często ludzie się nawet nie przyznają. One zostały wypowiedziane w „Ruchomych piaskach”. Ktoś napisał, że jest to smutno zaśpiewane. Ale ja się cieszę, że ten ktoś to zauważył. To dla mnie nie jest krytyka. Z autorem, reżyserem teledysku, Adamem Romanowskim, zgraliśmy się nawet niechcący, gdzie jestem tylko ja i wiatr, nic więcej. To takie zamknięcie się w sobie i zaśpiewanie do wewnątrz, przyznanie przed samym sobą do porażek. Wiatr i nic więcej. Jest jeszcze jeden tekst. Chodzi o czeski utwór „Trzy orzeszki”. To czeska wersja bajki o Kopciuszku. Ja całe dzieciństwo śpiewałam sobie ten utwór, bo miał ładną melodię. Wykonywała go moja ulubiona wokalistka. Wszystko się zgadzało. Dopiero teraz zauważyłam, że to utwór o szansie. Kolejnej szansie. Jeżeli zawalimy w życiu, to tak jak Kopciuszek dostajemy trzy orzeszki, trzy sukienki, trzy kolejne szanse, by odrobić własne błędy. A na końcu słyszymy, że może masz nie tylko trzy szanse, ale więcej. Nie ma znaczenia, ile razy upadniesz, ponieważ tyle samo razy masz szansę się podnieść. Jaki super przekaz! Także płyta ta była dla mnie ogromnie emocjonująca. Kiedy ją śpiewałam, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że dany wokalista stoi przede mną i śpiewa. Wracałam do lat, kiedy on utwór nagrywał. I automatycznie odtwarzałam sceny, których nigdy w życiu nie widziałam, ale one mi się wyobrażały (nasz mózg nie lubi pustki). Nagrywanie tych utworów to była dla mnie niezwykła podróż, przygoda. Za każdym razem, kiedy te teksty śpiewam na koncercie (a miałam mało czasu na przygotowanie), robię to ze zrozumieniem, ponieważ jeśli rozumiesz tekst, to za każdym razem opowiadasz historię. Nie widzisz jej przed oczami, tylko opowiadasz tekst. Nie muszę dokładnie jej pamiętać, więc czasami podmienię słowo, ale to wynika z tego, że wiem, o czym śpiewam. Zamieniam jedno słowo, ale nadal trzymam się kontekstu.

Powiedziałaś na antenie RMF Classic także o utworze „Ta ostatnia niedziela”. O tym, że w latach 20. ubiegłego wieku duży procent ludzi popełniało samobójstwo przy dźwiękach tej piosenki. 

Tak, byłam zszokowana tą informacją. I nie chciałabym, aby ludzie dziś odbierali ten utwór podobnie. Życie jest największą wartością. To dar, który trzeba cenić. Jeżeli ktoś staje na rozdrożu i ma myśli odebrania sobie życia…pomyśl, co strasznego musiało się wydarzyć…łatwy dostęp do źródeł Internetu, hejt, ocenianie, presja…nie jestem specjalistą i nie mam nawet odwagi wypowiadać się w tym temacie ,bo sama nie wyobrażam sobie utraty kogokolwiek z bliskich …natomiast statystyki, zwłaszcza wśród młodych ludzi, dotyczące samobójstw są zatrważające.

Muzyka ma wiele twarzy. Czy szufladkujesz swoich odbiorców?

Mam nadzieję, że to oni mnie nie szufladkują. Myślę, że moja muzyka ma minimum dwie twarze. Jedna to mocno rozrywkowa, plenerowa, którą coraz mniej lubię. Odechciewa mi się już skakać do „Czerwonych korali”. Wolę ten utwór zagrać w wersji spokojnej i dla ludzi, którzy rozumieją taką muzykę, teksty, jakie przekazuję. Zdecydowanie wolę teatr zamknięty. Jeszcze kilka lat temu gdybyś mi zadała pytanie, którą scenę wolę: dużą czy małą, odpowiedziałabym, że dużą, bo boję się, że z małej spadnę. Dziś jest odwrotnie, wolę zamknięte pomieszczenia (oczywiście niekoniecznie małe), jak teatry i filharmonie. I dziś mój odbiorca to nie jest już miłośnik „Czerwonych korali”. Dziś ci ludzie, którzy do mnie podchodzą, przyznają, że nie są fanami „Czerwonych korali”, za to uwielbiają obecne utwory, które wykonuję.

Jaką cenę płaci się dziś za popularność?

Ogromną. Ja taką zapłaciłam. I nie wynikało to z tego, że fani albo ktoś mi przeszkadzał, że nie prowadziłam swego życia tak, jakbym chciała. Teraz z perspektywy czasu jestem przekonana, że zapłaciłam ogromną cenę w związkach, bo one były nie dlatego, że ktoś się ze mną wiązał ze względu na dziewczynę Halinę, tylko ze względu na piosenkarkę Halinę Mlynkovą. Za każdym razem było to samo i poniosłam tego konsekwencje, ponieważ schemat pojawiał się w pewnym momencie, kiedy piosenkarka stawała się przeszkodą. Mój zawód zaczynał obracać się przeciwko mnie w związku, czyli partner z bycia dumnym, że jestem piosenkarką, przechodził w zazdrość i irracjonalne oczekiwania. To było straszne. I ciężko zorientować się, gdy przychodzą tego sygnały, bo serce się angażuje, zakłada ci różowe okulary na oczy. Nie widzisz tego. Poniosłam jeszcze dodatkową cenę, gdyż zaufałam w innych sprawach – m.in. zawodowych. Nagle wszystko, co mówiłam komuś w tajemnicy stawało się tematem publicznym. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Byłam zagubiona.Dodatkowo w mediach poszła fama, że zostawiłam fantastycznie we mnie rozkochanego mężczyznę. To ciągnie się do dziś. Hejt i teksty w stylu: Ta zdzira zostawiła takiego fantastycznego mężczyznę, odczuwam do dziś. Niedawo mój starszy syn przyszedł do mnie i z dużym smutkiem mnie zapytał, dlaczego jest tak dużo kłamstw w Internecie na mój temat.

Nigdy się jednak na ten temat publicznie nie wypowiadałaś…

Nie chciałam, ponieważ skrzywdziłabym mojego syna. My wiemy, jak było. A to, co piszą…już się z tym uporałam wewnętrznie. Świetna pożywka dla tych, którzy żyją plotkami, medialnymi wojenkami itp. Tacy ludzie mnie nie obchodzą, więc po co dawać im rozrywkę. Poza tym, kiedyś mój cudowny teść, Janek Nowicki mi sam powiedział, że prawda i tak nikogo nie obchodzi. Miał rację.

A jak myślisz, skąd się bierze hejt? Dlaczego ludzie hejtują?

Dziś praktycznie wszyscy mają dostęp do mediów opiniotwórczych (FB, Instgram itd.), gdzie każdy może coś napisać. I ludzie wiedzą, że to jest mocne narzędzie. Ale hejt w tych miejscach to wylewanie własnych frustracji. Ktoś chce cię zniszczyć, dokopać ci, bo ma taką potrzebę. Są tacy. Ci ludzie karmią się tym, że krzywdzą innych, żyją plotką i zazdrością. Zazwyczaj niczego sami nie osiągnęli w życiu. Wiele moich byłych koleżanek karmiło się tylko zazdrością. Okazywało się, że wygadują głupoty na mój temat. Ja dziś nie czytam tego, co się na mój temat wypisuje. Wyłączyłam się z tego. Uważam, że za dużo mam do roboty. Mam zbyt fajne życie, by tracić czas na czytanie hejtu.

Robiąc kiedyś wywiad z Kayah, usłyszałam od niej, że prawdziwa sztuka jest owocem wewnętrznego rozedrgania. Czy Ty szukasz odpowiedzi na egzystencjalne pytania? Czy jesteś nadwrażliwa?

Myślę, że nadwrażliwość, to jedna z cech artystów. Ludzie, którzy mają w życiu na wrażliwość klapki lekko przymknięte, prowadzą swoje życie inaczej. To w pierwszym takim rozedrganiu powstają najfajniejsze rzeczy. Ale to jest często stan, którego nie da się opisać.  Nie trwa cały czas.

Czy na scenie trzeba się kreować, czy można pozostać sobą?

To kwestia wyboru. Bo są transformersi, którzy nie wychodzą z tym w życiu prywatnym, bo zdają sobie sprawę, że jest to kreacja, a są tacy, którzy pozostają sobą i sprawia im to ogromną przyjemność.

A Ty?

Ja pozostaję sobą i sprawia mi to przyjemność. Nie chciałabym kreować czegoś, czego nie ma. Zawsze wybierałam prawdę, bo taka jestem. Mam tak też w kwestii wyglądu.  Idę z własnym wiekiem. Nawet jeśli pomagam sobie w utrzymaniu urody w różny sposób, np. kremami, które robi wspaniała doktor, pani dermatolog, albo zabiegami, to uważam, że trzeba godzić się z wiekiem z godnością. Taką możliwość daje nam nasze własne piękno. Dla mnie jedno z drugim się łączy. Ja po prostu lubię prawdę, mimo, że nie jest na topie.

Czym dla Ciebie jest kobiecość?

To właśnie pogodzenie się ze sobą. Dobrze, kiedy kobieta nie walczy ze swoją kobiecością, z tym, że wszystko co kobiece jest miękkie, że ma fochy, jest delikatna. Cechy, które kobietom często mężczyźni zarzucają, ja uważam za naszą najlepszą broń. Jeśli mężczyznom przeszkadzają te cechy, to tylko dlatego, że sami ich nie posiadają. One ich fascynują w nas, ale też przerażają. I dobrze.

Czy czujesz się kobietą pewną siebie?

Tak. Ale mam pewność siebie na swoim miejscu, na scenie i na swoim tronie. Nie mam jej na celebryckich imprezach. Nie znoszę ich. Tam mnie nie ma. Kiedy muszę być, to jestem tak, jakby mnie nie było. Siadam i patrzę tylko na zegarek, żeby to szybko się skończyło, po czym znikam. Absolutnie tracę pewność siebie w blichtrze. Kiedyś na galach spotykały się prawdziwe osobowości, dziś to jest tylko lans. Mnie taki świat nie interesuje. On mnie przeraża. Na ostatnim pokazie firmy, która dla mnie szyje stroje na koncerty i wyjazdy artystyczne, spotkałam wiele kolorowych ludzi. Ale to zupełnie nie mój świat. Ja wolę spotykać autorytety. Szukam więc miejsc, gdzie mogę je znaleźć. Nie są to tzw. ścianki.

Czy wierzysz w solidarność jajników i kobiece siostrzeństwo?

Nie. Cały czas o tym gadamy, ale to jest wydmuszka. Znam kobietę, która lansuje się na solidarności jajników, ale kiedy jej koleżanka przyszła do niej z prośbą, by pomogła jej znaleźć pracę, odpowiedziała, że kobietom nie pomaga. Dobrze, że się o tym mówi, bo może kiedyś w to uwierzymy. Ile razy sama się już przejechałam na swoich pseudo przyjaciółkach. Teraz mam jedną prawdziwą przyjaciółkę i kilka dobrych koleżanek (ale licząc na palcach jednej ręki). Może trzeba pokoleń, abyśmy stały się solidarne. Kiedyś przyglądałam się swoim koleżankom artystkom przed wspólnym wyjściem na scenę do zaśpiewania finałowej piosenki i zauważyłam, że osoby z mojego pokolenia w ogóle ze sobą nie rozmawiały, że starszego wymieniły kurtuazyjnie słowo, po czym odwracały się. Dopiero najmłodsze pokolenie, dzieciaki 13, 14-letnie, trzymało ze sobą sztamę. Patrzyłam na te trzy pokolenia kobiet i najmłodsze były dla siebie najbardziej życzliwe. Czy to kwestia innego wychowania? Czy to kwestia wiary w solidarność jajników? Nie wiem. Na pewno chciałabym, aby się to zmieniło. Dlatego niech się o tym mówi. Bo każda przyjaźń kobieca jest bardzo cenna. By kobiety stały za sobą w różnych momentach- dobrych i tych złych. Kobieta, nawet jeśli nie jest ci życzliwa, niech przynajmniej milczy. Tego między kobietami nie ma.

Czego Ci życzyć?

Może po prostu życzliwości. Tylko tyle. Nie chcę życzeń odnoszących się do mojego prywatnego życia, bo wiem, czego pragnęłabym w nim najbardziej (na szczęście nikt go nie widzi i niech tak zostanie).

Rozmawiała: Ilona Adamska

fot. Dagmara Szewczuk

 

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: