Choroba nie przyszła znikąd. Monika Jaszczura-Synowiec o emocjach, stresie i walce z rakiem tarczycy

W książce „Bez Pudru” Monika Jaszczura-Synowiec odważnie dzieli się historią choroby, która przewróciła jej życie do góry nogami. Choć była młodą, aktywną kobietą w świetnej kondycji fizycznej, organizm wysyłał niepokojące sygnały, które początkowo trudno było zinterpretować. Diagnoza – rak tarczycy – spadła na nią niespodziewanie, w dniu jej 26. urodzin. Dziś z otwartością opowiada nie tylko o walce z chorobą, ale i o związku pomiędzy emocjami, stresem a zdrowiem. Jej historia to przejmujące świadectwo siły, odwagi i refleksji nad rolą perfekcjonizmu oraz potrzeby zadbania o siebie w świecie, który rzadko pozwala na zatrzymanie się.

 

 

 

 

 

W książce “Bez Pudru” opowiedziała Pani swoją trudną historię związaną z chorobą. Jakie były pierwsze jej objawy i czy od razu podejrzewała Pani, że to może być coś poważnego?

W momencie, gdy zachorowałam na raka tarczycy byłam młodą i bardzo wysportowaną kobietą, która kilka razy w tygodniu uczęszczała na zajęcia fitness, jednakże mimo to czułam się bardzo zmęczona. Do tego dodatkowo byłam pobudzona oraz rozdrażniona jednocześnie. Nie mogłam na spokojnie ubrać płaszcza będąc jeszcze w domu, bo od razu „oblewał” mnie pot i uczucie gorąca. Drżały mi dłonie a moje mięśnie nie miały siły utrzymywać mnie w pionie. Było ze mną źle i nie wiedziałam dlaczego. Wtedy jeszcze nie pomyślałam, że to może być chora tarczyca, tym bardziej, że regularnie pracodawca zlecał mi badania i nigdy nie wyszło, że mogę mieć jakiekolwiek problemy, tym bardziej z hormonami tarczycy. Jak się potem okazało w mojej rodzinie

Jak wyglądała droga do diagnozy i jakie emocje towarzyszyły Pani w momencie, gdy usłyszała Pani, że to nowotwór?

O tym, że mogę mieć problemy z tarczycą poinformował mnie lekarz internista, który przyjechał do mnie na wizytę domową, gdyż niestety w moim organizmie zaczęło się dziać bardzo źle i pierwszym z objawów była też m.in. obniżona odporność, która spowodowała, że zwykła infekcja wirusowa przebiegła u mnie z bardzo wysoką pond 39 stopniową gorączką i wspomnianym brakiem sił.  Pan doktor poprosił, abym jak przejdzie mi ta infekcja, to żebym poszłam na wizytę do endokrynologa. A, że jestem osobą bardzo sumienną i odpowiedzialną, to niezwłocznie udałam się do endokrynologa, który zlecił mi szereg badań. Niestety wyniki z krwi wskazywały na nadczynność tarczycy, dlatego dostałam także skierowanie na badanie USG, którego z kolei wynik wskazywał, na to, że mam liczne skupiska guzków, które należy zbadać wykonując tzw. biopsję cienkoigłową tarczycy. Pamiętam, że nawet nie miałam czasu zacząć się denerwować
w oczekiwaniu na to badanie, gdyż lekarz wykonujący moje USG tarczycy zaprowadził mnie od razu do gabinetu obok, bo to co zobaczył na badaniu ultrasonograficznym bardzo go zaniepokoiło. Dopiero po tym fakcie zaczęłam  się denerwować, tym bardziej, że na wynik biopsji nie czekałam nawet tygodnia. Otrzymałam telefon w moje 26 urodziny z informacją, że wynik jest niepokojący i powinnam szybko udać się do onkologa. Czytając łaciński opis jedyne co wtedy rzuciło mi się wtedy w oczy to słowo carcinoma papillare typus follicularis lobi dextri glandulae thyreoideae. Po konsultacji z lekarzem okazało się, że mam podejrzenie raka brodawkowatego tarczycy. I wtedy się zaczęło leczenie i walka z czasem, żebym mogła się w miarę szybko zoperować.

Czy uważa Pani, że dzieciństwo w trudnym środowisku i stres mogły wpłynąć na Pani zdrowie? Jakie ma Pani zdanie na temat związku emocji i chorób?

Uważam, że tak. Jak najbardziej. Udowodnione jest, że przewlekły stres wpływa negatywnie na wiele procesów zachodzących w naszym organizmie – jego nadmierna ilość przyczynia się do pogorszenia samopoczucia, a także do wystąpienia wielu objawów chorobowych i powstawania zaburzeń – w tym zaburzeń funkcjonowania tarczycy. Uważam, że koszty ukrytego stresu są ogromne dla organizmu. To w jaki sposób przeżywamy emocje, może tak wielkie znaczenie dla naszego zdrowia. To właśnie temat przeżywania emocji i ich związku z powstawaniem różnych chorób został podjęty  przez Gabora Maté’ę, który w swojej książce „Kiedy ciało mówi nie” pokazał związek emocji i chorób na jakie zapada ludzkość. Dlatego tak ważne jest, aby dbać o swój dobrostan i regulowanie emocji. Należy słuchać swojego ciała i regularnie odpoczywać, kiedy ono nam sygnalizuje, że potrzebuje zwolnić. Ja niestety robiłam ten błąd, że wiedziałam lepiej, nie potrafiłam odpuścić, bo przecież samo się nie zrobi. Do tego miałam zakorzenione, że dobra żona, to taka, która wykonuje wszystkie prace w domu, więc pracowałam zawodowo na etat a drugi miałam w domu. Pracowałam jak to młoda kobieta na dorobku, czasem po 12h a później prałam, prasowałam, gotowałam, sprzątałam, etc… i mówiąc wprost „zajechałam” się w swoim perfekcjonizmie, dlatego proszę i apeluję, żeby czasem dla dobra swojego i innych członków rodziny – ODPUŚCIĆ  i nie wywierać niepotrzebnie presji.

Jak choroba wpłynęła na Pani życie rodzinne i relacje z bliskimi? Czy spotkała się Pani ze wsparciem, czy raczej niezrozumieniem?

Informacja o mojej chorobie wstrząsnęła mną bardzo. Ja? Dlaczego ja? Zastanawiałam się czemu akurat mnie to spotkało i to w momencie, kiedy planowałam powiększenie rodziny. Oczywiście wtedy też zaczęło się wydzwanianie do mnie moich bliskich, którzy bardzo się martwili, bo w ogólnie panującym w społeczeństwie przeświadczeniu, że rak to wyrok – niekiedy wyrok śmierci. Pamiętam jak mój S.P. dziadek powiedział mi, że oddałby wszystko, aby to on zamiast mnie był chory. Inni z rodziny dzwonili i szlochali mi w słuchawkę oczekując, że to ja ich będę pocieszać i powiem, że będzie dobrze. Tak też robiłam.

Z drugiej strony byli tacy, którzy komentowali, że zamiast wziąć się za rodzenie dzieci, to wymyśliłam sobie raka. Cóż…..grunt to rodzinka, dlatego wmówiłam sobie, że będę zdrowa i wręcz postawiłam sobie za cel, że wyjdę z tej choroby, będę mieć dziecko i szczęśliwe życie u boku mojego męża.

I udało się. Trwało to ponad 5 lat, podczas których było raz lepiej a raz gorzej, ale urodziłam  też moją wspaniałą córkę, która dała mi siłę do tego, żeby zakończyć wreszcie momentami tą nierówną walkę.

Jak wyglądało leczenie? Co było dla Pani najtrudniejsze w całym procesie walki z chorobą?

Ogólnie moje leczenie było bardzo trudne. Niestety wszystko od początku poszło źle. Najpierw z racji dużego stanu zapalnego nie wycięto mi całej tarczycy, co oznaczało, że czekać mnie będzie druga operacja. Potem okazało się, że operacji nie będzie bo operujący mnie chirurg uszkodził mi strunę głosową i została mi tylko jedna. Oznaczało to długą rehabilitację głosu u foniatry i „dobicie” komórek nowotworowych znajdujących się  w tarczycy jodem radioaktywnym.

W praktyce wyglądało to tak, że 6 razy miałam podawany bardzo wysoką dawkę jodu radioaktywnego, który jest pierwiastkiem promieniotwórczym co oznaczało długą izolację Najpierw w szpitalu, a potem w domu. Byłam „skazana” przez około miesiąc tylko i wyłącznie na własne towarzystwo. Było to bardzo trudne, bo będąc młodą stażem mężatką pragnęłam bliskości i czułości mojego męża a niestety musieliśmy spać w osobnych pokojach i nie mogłam też zbliżać się do nikogo, bo emitował ze mnie jod, który dla mnie był lekarstwem a dla ludzi będących w moim towarzystwie był szkodliwy – promieniotwórczy.

Najgorsza była mentalna samotność. Bo ile można spać, czytać, słuchać muzyki, oglądać seriale i przede wszystkim nie wychodzić z domu? Można to dobrze porównać do stanu pandemii i kwarantanny, kiedy też nie można było wychodzić z domu bo rozsiewało się wirusa Covid. Dla kogoś kto jest odpowiedzialny i troszczy się o innych myśl, że można zrobić komuś krzywdę zbliżając się do niego była mocno obciążająca psychicznie, a nie było wtedy jeszcze teleporad i rozmowy z psychologiem czy lekarzem poprzez video chat.

Co poradziłaby Pani innym kobietom, które dziś dowiadują się, że mają nowotwór? Jakie słowa otuchy mogłaby im Pani przekazać?

Cóż powiedziałabym, żeby się nie bały i były silne i zdeterminowane. Tym bardziej, że medycyna robi duże postępy w leczeniu nowotworów i leczenie raka tarczycy już nie jest aż taką udręką. Każdego dnia trzeba mieć nadzieję i wiarę, że wygra się z chorobą. Polecam też modlitwę, medytację i dużo spokoju oraz odpoczynku, który jest niezbędny, aby nasze ciało mogło się zregenerować. Do tego trzeba dbać o swój mental czyli otaczać się tylko wspierającymi ludźmi a nie tymi, którzy potrafią uskuteczniać czarnowidztwo”.

Jak choroba zmieniła Pani spojrzenie na życie? Czego Panią nauczyła i co uważa Pani dziś za najważniejsze?

Choroba pokazała mi jak bardzo jest ulotne życie. Że nie mamy gwarancji, że dożyjemy 100 urodzin w zdrowiu i dobrej kondycji. Pokazała mi jak ważne jest to, żeby celebrować życie i każdego dnia spędzać je w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami. Żeby nie podporządkowywać się toksycznym ludziom i żeby wiedzieć, że na koniec dnia zrobiło się wszystko, to co przybliża nas do osiągnięcia swojego wyznaczonego i wymarzonego celu.

O czym dziś Pani marzy? Prywatnie i zawodowo… 

Marzę o tym, żeby napisać książkę, która będzie wsparciem dla kobiet, które walczą
z nowotworem i nieść pomoc ludziom oraz zwierzętom. Jestem osobą bardzo empatyczną, która  wierzy w to, że dobro niesione się szerzy i są ludzie, którzy potrzebują wsparcia, bo z jakiś przyczyn nie dostają go od swoich bliskich. Dlatego chciałabym też zostać w przyszłości mówcą motywacyjnym, bo wierzę, że mam dużo do powiedzenia i przekazania ludziom i światu.

Rozmawiała: Ilona Adamska

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: