
W czasach, gdy media społecznościowe kreują nierealistyczne wzorce piękna, a granica między chirurgią a przemysłem beauty zaciera się, rola świadomego chirurga plastycznego staje się kluczowa. O filozofii odpowiedzialnego operowania, o etyce w codziennej praktyce i o tym, dlaczego największą sztuką bywa… odmówić pacjentowi — opowiada chirurg plastyczny z wieloletnim doświadczeniem, koordynator oddziału szpitalnego i mentor młodego pokolenia lekarzy, dr Łukasz Banasiak.
Jako chirurg plastyczny z wieloletnim doświadczeniem, zapewne przeszedł Pan przez liczne etapy rozwoju tej dziedziny – od bardziej tradycyjnych metod po nowoczesne techniki rekonstrukcyjne. Jakie zmiany uważa Pan za najbardziej rewolucyjne w chirurgii plastycznej na przestrzeni ostatnich dwóch dekad, zarówno pod względem technologicznym, jak i filozofii podejścia do pacjenta?
Łukasz Banasiak: Jak większość młodych adeptów tej sztuki, na początku kariery uległem pewnej fascynacji nowościami – a im procedura była bardziej rozległa, tym wydawała się ciekawsza. Z czasem jednak, wraz z doświadczeniem i szerszą perspektywą, zrozumiałem, że nie każda nowinka zasługuje na miejsce w sali operacyjnej, a nie każda „duża operacja” to dobra operacja. Dziś patrzę na innowacje z dużym zainteresowaniem – jestem fanem przełomowych teorii i technologii, ale z równie dużym dystansem. Zawsze sprawdzam ich efekty w długoterminowych obserwacjach, w oparciu o solidne, międzynarodowe dane. Jedna zasada jednak pozostaje dla mnie niezmienna: nigdy nie testuję niczego „nowego” na własnych pacjentach.
W moim podejściu do chirurgii jest siedem priorytetów. Pierwsze trzy to: bezpieczeństwo, bezpieczeństwo i… bezpieczeństwo. A pozostałe cztery? To już tylko jakość. Z perspektywy lat największą zmianą, jaką widzę w sobie jako chirurgu, jest świadomość, że to nie pacjent ma pasować do konkretnej techniki – to ja mam dobrać odpowiednie narzędzie do pacjenta. Chirurgiczna dojrzałość to moment, w którym przestajesz popisywać się możliwościami technicznymi, a zaczynasz cenić subtelność, przewidywalność i powtarzalność efektu.
W opinii publicznej chirurgia plastyczna często kojarzy się wyłącznie z zabiegami estetycznymi. Jak często spotyka się Pan z koniecznością edukowania pacjentów lub nawet innych specjalistów na temat ogromnej roli chirurgii plastycznej w leczeniu urazów czy wielu wad wrodzonych?
Łukasz Banasiak: Publiczny odbiór naszej specjalizacji bywa pewnym jarzmem i faktycznie, dotyczy to zarówno pacjentów, jak i innych lekarzy. Chirurgia estetyczna często bywa mylona z medycyną estetyczną, która w istocie jest dziś bardziej częścią przemysłu beauty niż dziedziną klinicznej medycyny. Tymczasem estetyka to zaledwie wierzchołek góry lodowej chirurgii plastycznej – ten błyszczący, medialny fragment, który przebija się przez taflę wyobrażeń społecznych.
Chirurgia plastyczna to rozległa specjalizacja obejmująca leczenie pacjentów od wieku noworodkowego aż po późną starość. Osobiście zajmuję się przede wszystkim chirurgią twarzy – leczeniem wad wrodzonych w obrębie warg (np. rozszczepy wargi i podniebienia), jamy ustnej (przetoki i rozszczepy), nosa (deformacje rozwojowe i pourazowe), języka (makroglosja), powiek (ptoza, koloboma), małżowin usznych (mikrocja) czy klatki piersiowej (zespół Polanda).
Ogromną część naszej pracy stanowi chirurgia pourazowa – od replantacji amputowanych części ciała, przez rekonstrukcje ubytków tkanek czy chirurgię ręki, aż po opiekę nad pacjentami oparzonymi i operacje rekonstrukcyjne po oparzeniach. Osobną kategorię stanowi chirurgia onkologiczna – w mojej praktyce to np. rekonstrukcje nosa, powiek, warg czy uszu po rozległych resekcjach nowotworów skóry, tak by pacjent nie został wykluczony z życia społecznego. W tym samym duchu wykonuję także rekonstrukcje piersi po mastektomii.
Z takiego właśnie podejścia naturalnie wyrasta chirurgia estetyczna. Uważam, że każda chirurgia – niezależnie od wskazania – powinna być estetyczna. Estetyka to nie próżność. To integralna funkcja twarzy i ciała, wpływająca na komunikację, samoocenę i jakość życia. A skoro możemy ją odtwarzać – powinniśmy to robić. Zdarza się, że pacjenci zgłaszający się w ramach NFZ mylą chirurgię estetyczną z procedurami refundowanymi, co czasem prowadzi do nieporozumień. W mojej praktyce prywatnej wykonuję pełne spektrum zabiegów estetycznych – od subtelnych procedur odmładzających twarz, przez modelowanie nosa i żuchwy, po kompleksowe plastyki sylwetki. Wiele z tych zabiegów to nie tylko „poprawianie urody”, ale przemyślane działania wspierające komfort życia pacjenta. Czasem to rekonstrukcja po ciąży i utracie masy ciała, czasem korekta cechy, która przez lata była źródłem kompleksów. Nie oceniam motywacji – to, co dla jednego jest błahostką, dla innego może być codziennym ciężarem. I odwrotnie.
Dla mnie chirurgia estetyczna to przyprawa do pewności siebie – elegancka, nienachalna, ale dająca głęboki efekt. Widzę, jak zmienia się postawa moich pacjentów – nie tylko rysy twarzy czy proporcje ciała, ale sposób w jaki się poruszają, komunikują, wchodzą w relacje. To jest ta nieuchwytna wartość dodana, która sprawia, że ta praca – mimo swojej wymagającej natury – wciąż daje ogromną satysfakcję.
W dobie ogromnego wpływu mediów społecznościowych na postrzeganie ciała i wyglądu, jak zmieniają się oczekiwania pacjentów? Czy zauważył Pan różnice w podejściu do operacji estetycznych wśród młodszych pokoleń? Jak radzi Pan sobie z oczekiwaniami, które mogą być nierealistyczne lub motywowane presją zewnętrzną?
Łukasz Banasiak: Z całą pewnością media społecznościowe mają dziś ogromny wpływ na sposób, w jaki ludzie – zwłaszcza młodzi, postrzegają swoje ciało. Osobiście mam na ten temat refleksję dość gorzką. Jako chłopak dorastający w latach 90. dobrze pamiętam, jak popkultura kształtowała nasze wyobrażenia o wyglądzie: nieludzko sprawni, wytrenowani bohaterowie kina akcji i wieszakowate modelki ramię w ramię z nieanatomiczną lalką Barbie niszczyły zarówno realistyczny obraz ciała, jak i zdrowy apetyt moich koleżanek. Ale to, co dziś robi Instagram, to już zupełnie inna liga – niestety, bardziej przypominająca zawody ekstremalne w deformowaniu samooceny.
Obecnie żyjemy w świecie filtrów, niekończącej się edycji i globalnej unifikacji piękna. Pacjentki marzą o słowiańskich kościach policzkowych, brazylijskich pośladkach, skandynawskich oczach, irlandzkich piegach i… japońskiej linii żuchwy, ale w wersji HD. I najlepiej wszystko naraz. Problem polega na tym, że tego typu ideały nie istnieją w naturze – tylko w aplikacjach i pod warstwą retuszu.
Z jednej strony to oczywiście napędza koniunkturę w naszej branży – pacjenci są coraz młodsi, mają coraz bardziej precyzyjne – i coraz częściej nierealistyczne – oczekiwania. Z drugiej jednak strony, jako lekarz z coraz dłuższym stażem, czuję, że nie mogę i nie chcę robić niczego wbrew sobie. Nie każdy może być moim pacjentem – tak samo, jak ja nie mogę być chirurgiem dla każdego. Moje podejście opiera się na odkrywaniu i podkreślaniu indywidualnego piękna, a nie na seryjnej produkcji efektów z filtrowanych appek urody. Zdarza mi się współpracować z psychologami czy terapeutami, gdy widzę, że problem pacjenta nie leży w ciele, tylko w jego relacji z samym sobą. Uważam, że chirurgia plastyczna może wiele – ale nie wszystko. Nie rozwiąże problemów z samoakceptacją, nie naprawi związku, nie zastąpi pracy nad sobą. Operacja to narzędzie – bardzo skuteczne, ale nie magiczne.
Pomóc można każdemu – ale czasem ta pomoc polega na tym, że szczerze odradzam operację. Bo choć sztuką jest dobrze operować, jeszcze większą sztuką jest wiedzieć, kiedy nie operować wcale.
Pełniąc funkcję koordynatora oddziału, ma Pan wpływ na rozwój młodego pokolenia chirurgów. Jakie umiejętności i cechy osobowości promuje Pan i wspiera u młodych lekarzy? Czy uważa Pan, że obecny system kształcenia chirurgów plastycznych w Polsce dobrze przygotowuje ich do wyzwań nowoczesnej chirurgii plastycznej?
Łukasz Banasiak: Aktualnie przygotowuję mój oddział do pełnienia roli jednostki szkoleniowej – i to jest dla mnie jeden z najbardziej ekscytujących momentów w karierze. Udało się już zgromadzić wokół oddziału grono wyjątkowo zaangażowanych, młodych lekarzy – ludzi, którzy naprawdę chcą się uczyć tej trudnej, ale pięknej sztuki. Staram się ich nakierowywać nie tylko na to, co technicznie ważne, ale też na to, co istotne ludzkim wymiarem tej pracy. Przestrzegam też przed osobistym kosztem, jaki niesie ze sobą wybór tej drogi.
Mówiąc zupełnie szczerze – ja sam dla chirurgii plastycznej odstawiłem wszystko inne. Zrezygnowałem ze sportów walki, na długi czas praktycznie wyłączyłem życie poza pracą. Wszystkie oszczędności inwestowałem w kursy, szkolenia, zagraniczne staże. Jak trafnie ujął to jeden z moich mentorów: chirurgia plastyczna to nie tylko Twoja pasja – to styl życia całej Twojej rodziny.
Dlatego dziś jako koordynator, czuję odpowiedzialność nie tylko za jakość kształcenia, ale i za równowagę w życiu młodych lekarzy. Chciałbym, żeby moi rezydenci rozwijali się stabilnie – osiągali mistrzostwo bez konieczności wyżerania z siebie życia osobistego. Żeby uczyli się mądrze, pracowali intensywnie, ale nie wypalali się, zanim jeszcze zdążą poczuć satysfakcję z tego zawodu.
Wraz z dyrekcją mojego szpitala budujemy teraz bazę lokalową i sprzętową, która pozwoli nam nie tylko zapewniać pacjentom kompleksową opiekę, ale również stworzyć miejsce, gdzie można dobrze nauczyć się tej specjalizacji. Marzę o tym, by moi uczniowie osiągali sukcesy, o których ja w ich wieku wstydziłem się nawet marzyć.
Jeśli chodzi o wartości, które promuję w zespole, to są one proste i wymagające zarazem: empatia, pewność siebie, zdolność do podejmowania decyzji pod presją – bo w naszej pracy większość decyzji jest nieodwracalna. I wreszcie – imperatyw rozwoju. Chciałbym, żebyśmy jako zespół wzajemnie motywowali się w tej wiecznej pogoni za króliczkiem doskonałości. Bo nie chodzi o to, by go złapać. Chodzi o to, by nigdy nie przestać biec.
Czy zdarza się Panu odmówić wykonania zabiegu – mimo że z punktu widzenia medycznego byłby możliwy? Jakie dylematy etyczne najczęściej pojawiają się w Pana praktyce i jak sobie Pan z nimi radzi?
Łukasz Banasiak: Oczywiście. Jak wspomniałem wcześniej – moment, w którym zaczynam mieć wątpliwości co do motywacji pacjenta, to dla mnie pierwsza z czerwonych lampek. Kolejna pojawia się, gdy oceniam stan emocjonalny jako niestabilny lub gdy oczekiwania pacjenta wobec efektu operacji – i tego, jak ten efekt zmieni jego życie, są całkowicie nierealistyczne.
Czasem powody odmowy są bardziej przyziemne, ale równie ważne – na przykład aktywny nikotynizm lub stosowanie substancji psychoaktywnych, także tych „modnych”, ale nielegalnych. Ustąpienie w takich przypadkach może prowadzić do prawdziwych katastrof – jak martwice tkanek czy skrajnie dramatyczny obraz tzw. cocaine nose u osób, które po korekcji nosa wracają do używek.
Zawsze staram się odmawiać rzeczowo i z szacunkiem – podając konkretne argumenty i proponując ewentualne dalsze kroki: konsultację z odpowiednim specjalistą, pracę terapeutyczną, ustabilizowanie stanu zdrowia. Czasem wręcz zachęcam do zasięgnięcia opinii innego lekarza – nie z braku przekonania, tylko z szacunku do autonomii pacjenta. Z czasem nauczyłem się, że najważniejszym odruchem w tej pracy nie jest operowanie – ale odmawianie wtedy, gdy zabieg nie przyniesie realnej korzyści. I szczerze mówiąc, dobrze się znamy z tym odmawianiem. To nie tylko mój obowiązek – to wyraz troski o dobro pacjenta, którego jeszcze nie zna, ale za którego efekt odpowiem ja.