Anna Lewicka: Czasem śmieję się, że zaginam czasoprzestrzeń

Kobieta-orkiestra. Matka, żona, księgowa, projektantka ubrań, feministka… Spełnia się równie dobrze jako pisarka. Właśnie ukazała się jej powieść „Więź”. Zapowiada, że to dopiero początek. Już teraz ma w głowie wiele pomysłów i inspiracji, których nie zawaha się przelać na papier. Jej wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. W naszej rozmowie zdradza sekret, gdzie tkwi źródło jej kreatywności i jak osiągnąć jej najwyższy poziom. Poza tym wierzy, że to właśnie miłość napędza wszechświat.

 

Jak znajduje Pani czas na wszystkie swoje aktywności? Może ma Pani konkretną metodę i zainspiruje nią kobiety?

Czasem śmieję się, że zaginam czasoprzestrzeń! A tak naprawdę to mam wrażenie, że odkąd mam dzieci, jestem znacznie lepiej zorganizowana i udaje mi się zrealizować o wiele więcej postanowień niż wcześniej. To chyba taki paradoks, bo podobne opinie słyszę od wielu matek.

W myśl zasady, że mamy im więcej czasu, tym bardziej go marnujemy… Ten mechanizm rzeczywiście jest powszechnie znany wielu ludziom.

Zgadza się. Kiedyś czas poświęcałam na mało konstruktywne zajęcia: oglądanie przypadkowych seriali i namiętne granie w gry komputerowe, mogłam wykorzystać go na wiele sposobów. Teraz, chociaż nadal jestem ogromną serialo- i kinomaniaczką, bardziej przebieram w tytułach, uważnie dobieram i oglądam tylko te najbardziej wartościowe. Staram się też maksymalnie zapełniać czas, by jak najwięcej z niego „wycisnąć”. Czytam w komunikacji miejskiej, a seriale oglądam, szyjąc ubrania.

Z powodu dzieci wstaję w dni robocze o wiele wcześniej niż kiedyś, a w weekendy zyskuję dodatkowych kilka godzin. Wprawdzie dzieje się to z konieczności, ale od zawsze mam syndrom Pollyanny, co oznacza, że staram się dostrzegać to, co najlepsze w zaistniałych okolicznościach.

To bardzo ciekawe. Pollyanna, bohaterka powieści amerykańskiej pisarki, Eleanor H. Porter, nauczyła się „zabawy w radość”, czyli szukania w każdej (szczególnie z pozoru nieprzyjemnej) sytuacji lub osobie pozytywnych cech. Od jej imienia wziął się opisywany przez psychologów syndrom. Widać, że w Pani życiu się on sprawdza.

Staram się też ułatwiać sobie życie, jak tylko mogę. Zajmujemy się z mężem dziećmi i domem w sposób partnerski – pół na pół, więc nie mogę powiedzieć, że mam wszystko wyłącznie na swojej głowie. Mimo to obowiązki domowe nie zrobią się same. Przyznam, że inwestycja w takie urządzenia, jak: pralko-suszarka, robot sprzątający czy robot kuchenny z wbudowanymi przepisami okazały się naprawdę zmieniać jakość naszego życia. Mogę śmiało stwierdzić, że zawsze uwielbiałam fantastykę, a teraz sama żyję w świecie przyszłości rodem z książek, które czytałam w dzieciństwie, a wtedy jeszcze nie było nawet Internetu. Surrealistyczne i niesamowite uczucie. Czasem się śmieję, że gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że roboty będą praktycznie za mnie sprzątać, gotować, a w pierwszej lepszej kawiarni bez problemu odbędę wideokonferencję z osobą na drugim końcu świata na ekranie smartfona, nigdy bym nie uwierzyła.

Jak zaczęła się Pani przygoda z pisarstwem?

Książki były ze mną od zawsze. Już od wczesnego dzieciństwa jako moi najwspanialsi towarzysze. Uwielbiałam zanurzać się w opowieściach, bo pozwalały mi doświadczać przygód wraz z bohaterami i przeżywać ich życia. Dzięki temu czułam, jakbym zamiast jednego życia miała ich tysiące. Te książki, których jeszcze nie przeczytałam, czekały na mnie niczym cudowna niewiadoma.

To co Pani mówi, potwierdza teorię, że czytanie wzbogaca wyobraźnię, trenuje nasz umysł i otwiera w nim różne ukryte, a bardzo ciekawe obszary i „zakamarki”.

Tak. Pisanie było dla mnie naturalną konsekwencją. Nosiłam w sobie historie, które chciałam opowiedzieć. Rodziły się one w mojej wyobraźni, często zainspirowane czymś, co zobaczyłam, przeczytałam lub usłyszałam. Miejsca, piosenki czy obrazy w zupełnie niespodziewanych momentach budzą we mnie iskrę. Ta iskra sprawia, że nagle w mojej głowie rozkwita cała historia.

Długi czas pisałam jednak „do szuflady”. Na komputerze mam cały folder nazwany właśnie „szuflada” zapełniony moimi różnymi pisarskimi eksperymentami.

Cieszę się więc niezwykle, że tym razem mogę podzielić się swoją książką „Więź” z innymi i wierzę, że na niej się nie skończy. Mam jeszcze wiele pomysłów i liczę na to, że czytelnicy będą chcieli je poznać.

Powieść „Więź” to przede wszystkim historia niezwykłej miłości. Zbliżają się Walentynki. Czy taka miłość w naszym świecie jest możliwa?

Po stokroć: tak! Zawsze wierzyłam, że to właśnie miłość napędza wszechświat i stanowi jego największe piękno!

Jeśli mówimy o romantycznej miłości, to mój związek jest żywym dowodem, że taka miłość jest możliwa. Wprawdzie każda historia miłosna jest inna. Ta, która połączyła mnie z moim mężem, była szalona, burzliwa i pełna zwrotów akcji. W książce wydałyby się niewiarygodnymi kliszami. Zaświadczam, że życie pisze czasem takie scenariusze, które fani kina okrzyknęli by nie mającymi prawa wydarzyć się w rzeczywistości.

Nasza historia miłosna zakończyła się happy endem. Oczywiście, to „żyli długo i szczęśliwie” okraszone jest sporą prozą codziennego życia, ale teraz, kiedy dołączyły do nas dwa małe łobuziaki, dzielę tę miłość na czworo, a wcale jej nie ubywa.

W powieści czytamy o wielkiej miłości „silniejszej niż czas”. Czuć też Pani zamiłowanie do światów z pogranicza rzeczywistości i fantastyki. Obok baśni, legend, światów mitologii słowiańskiej czy nordyckiej fascynuje Panią także potencjał ludzkiej myśli…

Wybiegająca w przyszłość ludzka myśl jest w stanie podjąć próbę nakreślenia potencjalnego świata kolejnych pokoleń. Stanowi przez to ważne ostrzeżenie i przedmiot istotnych rozważań. Już teraz żyjemy w czasach, w których mierzymy się z sytuacjami opisanymi przez Lema czy Orwella, a przecież kiedy ich książki się ukazywały, problemy te były niczym więcej niż fantasmagoriami.

Sama zaś w swoich książkach pozwoliłam sobie na specyficzny eksperyment. Otóż wyobraziłam sobie, jak mogłaby współcześnie wyglądać magia, gdyby była realistycznym zjawiskiem. W jaki sposób mogłaby w dobie globalizacji łączyć w sobie różne elementy czerpane z odmiennych kultur, jednocześnie zakorzeniać się w miejscowych przekazach. Mam nadzieję, że mi się to udało.

Sięgałam po szeroko pojętą fantastykę odkąd pamiętam. Uważam, że książki dają wspaniałą możliwość ukazania alternatywnych światów pełnych rozwiązań, których nie ma w rzeczywistości. Wspaniale jest mieć możliwość ich eksploracji.

W książce pojawia się także piękna sceneria zimowych Bieszczad… To Pani ulubione miejsce na ziemi?

W ogóle kocham polskie góry: od bieszczadzkich połonin, przez nagie turnie Tatr, po skałki Gór Świętokrzyskich. Mam jednak wrażenie, że to właśnie Bieszczady nadal zachowały dziką magię i kryją w sobie nieuchwytną tajemniczość. Tam nadal da się godzinami wędrować z plecakiem i nie spotkać żywej duszy. Można znaleźć chaty bez elektryczności, a zimą dotrzeć do nich jedynie piechotą. Tam wciąż telefon gubi zasięg.

„Więź” czyta się tak dobrze, jak ogląda najlepszy serial. Akcja płynie wartko i wciąga. W planach ma Pani dalszy ciąg tej historii?

Dziękuję bardzo! Cieszę się, że udało mi się stworzyć historię, która wciąga czytelnika i mam nadzieję, że kolejne tomy okażą się jeszcze bardziej emocjonujące.

Od początku planowałam trylogię jako całość związaną fabularną klamrą, której nie chcę na razie zdradzać, żeby nie psuć zabawy, ale uchylę rąbka tajemnicy: z każdym tomem ukryte w jeziorze siły będą stawać się coraz bardziej złowrogie, a fatum okaże się jeszcze mocniej zacieśniać swój mroczny krąg wokół bohaterów.

Moim zamysłem było, by każdy z tomów miał inną atmosferę i pokazywał trochę inne oblicze miłości. Dlatego też liczę na to, że czytelniczki spotka na kartach tej serii jeszcze sporo zaskoczeń.

Kiedy Pani akurat nie pisze – projektuje ubrania. To Pani nowa pasja czy wiąże Pani z tym także większe nadzieje zawodowe?

Odkryłam tę pasję całkiem przypadkowo. Przyznam, że gdyby zdarzyło się to wcześniej, być może wybrałabym związany z tym kierunek studiów i pokierowała swoją karierę w tamtą stronę. Teraz traktuję to jako świetne hobby, pozwalające mi nosić takie ubrania, jakie tylko wymyślę. Dopasowuję je pod siebie. To świetna zabawa. Szycie pozwala mi się wspaniale zrelaksować. Wychodzące spod igły ubrania są przy tym wartością dodaną. Łączę więc przyjemne z pożytecznym. Mam pewne obawy, czy gdyby stało się to dla mnie zawodową koniecznością, straciłoby sporo uroku, jakie niesie niezobowiązująca pasja. Raczej nie planuję przenosić tego poza poziom hobby.

Co chciałaby Pani przekazać kobietom: co jest dla Pani ważne, zarówno w życiu, jak i zawodowo?

Ktoś kiedyś powiedział, że każdy człowiek jest jak gwiazda, poruszająca się po indywidualnych trajektoriach sobie tylko właściwych. Widzę w tym wiele prawdy i wierzę, że najważniejsze jest podążanie tą właśnie, najwłaściwszą dla siebie drogą, by nie zderzać się z innymi i nie oglądać się na oczekiwania otoczenia. Szczerze uważam, że odnalezienie własnego życiowego celu i konsekwentne podążanie ku niemu jest najlepszym sposobem na odnalezienie szczęścia. Oczywiście, nie jest to wcale takie proste, bo nie jesteśmy same na świecie, a chociaż wiele się zmieniło na lepsze, to rola kobiet nadal wcale nie należy do najłatwiejszych. Niemniej, kropla drąży kamień!

*** Książka „Więź” Anny Lewickiej ukazała się nakładem wydawnictwa Jaguar.

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: