Akceptacja to nie jest bezgraniczne kochanie swoich niedoskonałości, to świadomość, że dla siebie możemy popracować nad tym, co niekoniecznie nam odpowiada w swoim ciele. Tylko nie za wszelką cenę, we wszystkim musi być równowaga – Agnieszka Czerwińska, była modelka plus size, autorka książki „Śmierć grubej Berty”, opowiada o swojej walce z otyłością.
Ilona Adamska: Agnieszko, ważyłaś 120 kilogramów. Przepraszam, że zapytam wprost: skąd taki wynik? Objadanie się słodyczami i fastfoodami, a może po prostu choroba?
Agnieszka Czerwińska: Ważyłam prawie 130 kg, a to już chorobliwa otyłość. W tamtym czasie tłumaczyłam sobie, że to genetyka – w końcu cała moja rodzina była i jest otyła. Moja mama zmarła w konsekwencji otyłości. Najprostsze wytłumaczenie – predyspozycje do tycia. Niemniej jednak patrząc z miejsca, w którym dzisiaj się znajduję, moja otyłość spowodowana była złymi nawykami żywieniowymi. Jako pięcioletnie dziecko byłam świadkiem aresztowania mojego taty. Po dziesięciu miesiącach uniewinnili go, aczkolwiek czas, w którym rodzina starała się osłodzić traumę dziecka tęskniącego za ojcem, odbił piętno na dalszym moim życiu. Podsumowując, uzależniłam się od słodyczy.
Co jest najgorsze, gdy waży się 130 kilogramów?
Śmiało mogę powiedzieć, że nie tylko cierpiało moje ciało, ale również dusza. Wyobraź sobie młodą dziewczynę, której zacierają się uda do krwi, która jeszcze dobrze nie wyszła z domu, a już pot z niej spływał po całym ciele. Bolące stawy, zadyszka, wylewające się ciało spod ubrań, które można było nazwać workami pokutnymi tudzież namiotami. Problemy kobiece, hormonalne i cała masa dodatkowych bolączek towarzyszących otyłej dziewczynie. No i kwestia postrzegania samej siebie. Wiesz, ja nie wierzę w hasła rzucane przez otyłe osoby, że są szczęśliwe w swoim ciele. Nie żyjemy w społeczeństwie tolerancyjnym. Można mieć superosobowość, ale pierwsze, co rzuca się w oczy, to tusza. Od razu jest się wrzucanym do jednego worka z osobami leniwymi, które nie radzą sobie w życiu, uzależnionymi od jedzenia. Otyłej osobie każdy zajrzy w talerz w restauracji lub w koszyk w supermarkecie. Pozostaje kwestia mężczyzn. Śmiało mogę powiedzieć, że w przypadku skrajności, to powodzenie u płci przeciwnej podlega dyskusji. Mną interesowali się przede wszystkim fetyszyści otyłości. Nie zwracali uwagi na to, jakim jestem w środku człowiekiem, tylko jak bardzo moje ciało pokryte jest tłuszczem, który nomen omen był dla nich podniecający. Nie ja, Agnieszka, ale te trzy podbródki, trzy fałdki i pupa, która nie mieściła się w fotelu w kinie.
Byłaś najbardziej znaną modelką plus size. Sesje zdjęciowe, kampanie reklamowe… Czułaś się piękna?
Wiesz, dlaczego to robiłam? To był mój krzyk – macie, napatrzcie się na moje grube ciało i dajcie mi święty spokój. Sesji zdjęciowych miałam ponad dwieście, z czego 3/4 to akty. W końcu interesujące jest pokazanie jakiejś inności. Przynajmniej w czasach, kiedy ja pozowałam i tego typu modelek nie było za wiele. Nie czułam się pięknie. Nawet kiedy najlepsi wizażyści i fryzjerzy, z którymi współpracowałam, przygotowywali mnie do sesji. To wszystko było na chwilę. Kiedy wracałam do domu i zmywałam tonę makijażu, rozbierałam z siebie bieliznę korygującą i ubrania tuszujące moje mankamenty, wtedy król był nagi. Patrzyłam na to ciało, którego nienawidziłam i płakałam. Nie potrafiłam z bezsilności zrobić nic. Hmm… w sumie potrafiłam, ale idąc drogą na skróty – diety cud, magiczne środki spalające tłuszcz i tym podobne rzeczy.
Miałam kiedyś koleżankę, która ważyła ponad 110 kg. Powiedziała mi kiedyś, że modelki plus size udają, że są szczęśliwe ze swoją wagą. Udają, że kochają każdy swój kilogram. Czy tak było i w Twoim przypadku? Czy może również oszukiwałaś samą siebie, że dobrze Ci ze sobą?
Nie generalizując, bo pewnie i są takie kobiety, które kochają swoje otyłe ciała, to mogę podpisać się obiema rękami pod wypowiedzią Twojej koleżanki. Wszystko pięknie na pozór, pełna akceptacja i miłość do każdego swojego nadbagażowego kilograma, ale moim zdaniem to trochę okłamywanie nie tylko innych, ale przede wszystkim siebie. Mam na myśli otyłość. Bo widzisz, inna kwestia to nadwaga. W czasach, w których żyjemy, panuje kult szczupłej sylwetki. Instagram aż kipi od zdjęć kobiet, które uznawane są za ideał. Ja się pytam, do czego to prowadzi? Wiele młodych dziewczyn, ba nie tylko dziewczyn, bo i dorosłych kobiet poddawanych jest praniu mózgu. Nie pozwala się dzisiaj być nieidealnym, bo to niby nie wkomponowuje się idee tej idealności, o której wspomniałam wyżej. Mam wrażenie, że wmawia się nam, kobietom, abyśmy zaprzedały dusze diabłu. Jak to się ma w korelacji z modelkami otyłymi? Otóż spotykam się często z tzw. buntem – będę szła pod prąd, pokażę wszystkim, że ja właśnie nie poddam się tej modzie i będę gruba, bo mi tak dobrze. Dokładnie ja szłam tym tokiem rozumowania. Nie mogę wyglądać jak z okładki górnopółkowego magazynu, to będę poza mainstreamem.
Co sprawiło, że postanowiłaś się odchudzać?
Moja decyzja o odchudzaniu podyktowana była chorobą mojej mamy. Wróćmy do 2008 roku. Ważę te prawie 130 kg. Trwa właśnie operacja resekcji żołądka wymuszona nowotworem. Czekam pod tą salą operacyjną, zajadam stres kolejną czekoladą. Po ośmiu godzinach wychodzi zmęczony lekarz, który operował mamę. Pytam się go, czy operacja się udała i czy mama przeżyje. Na co ów chirurg, zdenerwowany, bo miał do czynienia na stole operacyjnym z otyłą osobą, oznajmia, patrząc na mnie wprost, że ani mama, ani ja nie przeżyjemy, bo jesteśmy grube. Tutaj pada jeszcze zdanie na temat możliwości zasłabnięcia na ulicy i problemów z ułożeniem nas na noszach. Strzał prosto w oczy! To był moment, w którym zapaliło się w mojej głowie światełko – o, chyba czas coś ze sobą zrobić. Minęło pięć lat. Mamie udało się szczęśliwie przeżyć bez żadnej wznowy, ale pojawiały się inne, dodatkowe schorzenia. W końcu przez całe swoje życie była bardzo otyła. Kiedy organizm nie mógł już udźwignąć tego bagażu chorób, powiedział stop. Niewydolność nerek. Trzy dni, podczas których mama umierała w cierpieniu. Nadmienię tutaj, że nie cały rok wcześniej zmarł mój tata. Pamiętam, że drugiego dnia, kiedy mama była jeszcze przytomna, prosiła, abym przysięgła jej, że schudnę. Obiecałam to mamie. To były praktycznie jej ostatnie słowa – dziecko zrób coś ze sobą, bo ty jesteś jeszcze młoda, a możesz skończyć tak jak ja. Słowa dotrzymałam.
Gdzie szukałaś wsparcia, motywacji? Korzystałaś np. z pomocy dietetyków?
Zaraz po śmierci mamy, w tej całej żałobie i depresji, postanowiłam zawalczyć o swoje zdrowie. Na jednej z sesji zdjęciowych poznałam fantastycznego człowieka Jacka Bilczyńskiego. To do niego skierowałam swoją prośbę o pomoc. Skoro żadne diety cud nie pomagały, to nie było już wyjścia, musiał zająć się mną specjalista. Tym oto sposobem Jacek rozpisał mi plan naprawczy. Ciężko było nazwać to dietą, bo ja byłam najedzona. On nauczył mnie nie tylko od początku jeść, Jacek opracował zbilansowany plan żywieniowy, w którym dostarczane były organizmowi niezbędne składniki, ale w odpowiednich ilościach. Żadne suplementy i magiczne proszki na odchudzanie. Da się? Oczywiście, że się da. Tylko trzeba zaufać specjaliście i pracować nad swoją słabą silną wolą. Ot cały sekret.
Mówisz o sobie, że jesteś kobietą, która bez pomocy skalpela zgubiła ponad 70 kg. Tym samym udowadniasz, że można bez pomocy medycyny estetycznej, systematyczną pracą na siłowni zgubić zbędne kilogramy? A co z dietą?
Pewne nawyki żywieniowe weszły w moją krew. Nie jem na co dzień przetworzonej żywności, unikam słodyczy, choć muszę przyznać, iż od czasu do czasu skuszę się na jakiś smakołyk. Co prawda ćwicząc na siłowni pięć razy w tygodniu ćwiczenia siłowe, moja dieta wygląda inaczej niż u osób, które się odchudzają. Nie boję się jeść węglowodanów – tylko tych zdrowych – oraz tłuszczy. Odpowiednia ilość białka, która jest niezbędna do budowy masy mięśniowej – nie wspomagam się żadnymi suplementami. Kocham mięcho, więc ono całkowicie zapewnia moje zapotrzebowanie na białko. A co do medycyny estetycznej, każdy pyta, co zrobiłam z nadmiarem skóry. Nie jest idealnie, pod wiotką (ale nie zwisającą!) skórą skrywa się kaloryfer. Rozstęp na rozstępie, mój brzuch wygląda jak po kilku ciążach bliźniaczych. Nie mam wyjścia, muszę to zaakceptować. Wiotkość wypełniam mięśniami. Alleluja i do przodu.
Jak dziś wygląda Twój dzień? Patrząc na Twój Instagram, mam wrażenie, że jesteś codziennie na siłowni…
Uzależniłam się od siłowni, to prawda. Mówi się, że wychodząc z jednego uzależnienia, wchodzi się w drugie. Nie będę się rozpisywała nad endorfinami i wpływem ćwiczeń na organizm. Zaczynałam trenować z instruktorką Patrycją Polak, byłą anorektyczką. Dzisiaj trenuje mnie instruktor Przemek Walaszczyk – były grubas. Oprócz siłowni – praca. Na co dzień zajmuję się masażami i fizjoterapią. Sama jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem, więc tak dostosowuję swój dzień, aby zawsze ten trening się odbył. Czasami bywa ciężko. To ciężka praca, szczególnie gdy mój tonaż na sztandze w przysiadzie jak dla kobiety wynosi obecnie 80 kg. Gdzieś widziałam w sieci taki mem – pomimo iż nie wyglądam jak modelka Victioria Secret, z całą pewnością mogłabym ją podnieść. Coś w tym jest.
Czy zdrowa, zadbana kobieta musi nosić rozmiar 36? Dla mnie „zdrowe” kobiety mają krągłości i noszą rozmiar 38…
No i tutaj powrócę do jednego z pytań wyżej. Nie wiem, kto dyktuje kobietom te wszystkie wymagania wobec nich, to znaczy wiem – one to robią same sobie. Dla mnie kobieta w rozmiarze 42 czy 44 to również okaz zdrowia i piękna. Jak odpowiednio ustawię się do zdjęcia, odpowiednio je wykadruję, nie zapominając o dobrym oświetleniu, to również będę wyglądała prawie jak fit ideał. To bzdura. Ideałem nie jestem i nigdy nie będę. Kiedy siedzę, uwypukla mi się oponka, a moje ręce w wyniku takiej budowy anatomicznej, jaką posiadam, wyglądają jak grube, napakowane, ulane – zwał jak zwał. Tylko widzisz, ja mam dystans do tego, co dyktują te wszystkie portale społecznościowe. Chciałabym, aby każda kobieta miała dystans i akceptowała siebie. Akceptacja to nie jest bezgraniczne kochanie swoich niedoskonałości, to świadomość, że dla siebie (tylko i wyłącznie dla siebie – podkreślę to drogie panie) możemy popracować nad tym, co niekoniecznie nam odpowiada w swoim ciele. Tylko nie za wszelką cenę, we wszystkim musi być równowaga.
Jak, w walce o szczupłą sylwetkę, radziłaś sobie z chwilami zwątpienia… bo nie wierzę, że takie się nie pojawiły…
Przechodząc obok cukierni, a nie wspominając nawet piekarni i czując ten zapach, myślałam czasami, że nie dam już rady. Bywało, że płakałam. Wiedziałam jednak, iż to tylko chwila, która minie. Mnie pomagała dana obietnica. Kiedy widzi się ubywające kilogramy i schodzi się z rozmiaru ubrań 54 na co raz niższe, wtedy jakoś łatwiej przetrwać kryzys. Widziałam zmiany. Moja twarz się zmieniała, zauważali to znajomi. Brzydko mówiąc, nie mogłam dać ciała.
Co dziś jesz? Zdradzisz nam swój jadłospis?
Jem to, na co mam ochotę. Jajka pod wszelką postacią, mięsiwo na wszelkie możliwe sposoby (oprócz smażonego), ryby, pieczywo żytnie, kasze. Uwielbiam owsiankę na mleku z jabłkiem i cynamonem, zdrowe słodycze, które nie ustępują w smaku tym niezdrowym. Kocham miśki Haribo, lody, serniki, czerwone wino – wiadomo nie w ilościach hurtowych, ale zdroworozsądkowo. Bez pełnowartościowego śniadania nie wychodzę z domu. Ostatni posiłek mniej więcej na dwie godziny przed snem z wyeliminowaniem węglowodanów. Ciężko jest podać taki przykładowy dzienny jadłospis, bo są w dni, w których mam ochotę praktycznie na same sałatki, a bywają i takie, w których bez kabanosów nie potrafię funkcjonować. Cały miszmasz, tylko ze zdrowym składem.
Na koniec powiedz mi proszę, co z agencją, którą stworzyłaś Nobody’s Perfect?
Agencję zamknęłam w zeszłym roku. To długa historia z pointą taką, iż nasz rynek, brzydko mówiąc, wypina się na modelki plus size. Ale w mojej głowie zrodziła się pewna myśl i kto wie, czy Nobody’s Perfect nie odrodzi się jak Feniks z popiołów. Nie chcę na razie nic zdradzać. Poczekajmy na rozwój wydarzeń w moim życiu.
Trzy najważniejsze rady dla odchudzających się?
Rób to tylko i wyłącznie dla siebie – nie dla otoczenia ani mody. Czujesz, że to ten czas i ta chwila – działaj, bo siłę w sobie masz wielką, skoro mi się udało to i tobie się uda. Znajdź dobrego specjalistę i nie wstydź się powiedzieć, że masz problem. Zaufaj mu. Tylko jedna uwaga: mam na myśli dietetyka z prawdziwego zdarzenia, a nie takiego, który sprzeda ci bajeczkę, iż schudniesz na suplementach tudzież diecie MŻ – mniej żreć, mówiąc kolokwialnie. Dieta musi być ułożona indywidualnie pod ciebie. Coś, co jest dla każdego, jest do niczego. Nie wchodź na wagę. To złota zasada. My kobiety jednego dnia potrafimy ważyć nawet kilka kilogramów więcej. Mierz swoje obwody, patrz na samopoczucie, a wagę wyrzuć albo oddaj mniej lubianej koleżance.
Rozmawiała: Ilona Adamska
fot. Marcin Cieciora
Szacunek i podziw za determinację, pracę, odwagę, siłę, uczciwość i sukces 🙂