Zawsze byłam niezależna! – Magazyn Kobiet Spełnionych.

Zawsze byłam niezależna!

Felieton Beaty Tyszkiewicz

Czas na wspomnienia. Bezpiecznie jest żyć wspomnieniami. Przyszłość jest zawsze nieodgadniona. Dlatego przenieśmy się dwadzieścia, trzydzieści lat wstecz. Wróćmy do moich pierwszych filmów. Moich początków… Has, Holoubek, Maklakiewicz, Cybulski, Brandys, Olbrychski, Jędrusik… To były nazwiska!

Gdybym miała wymienić kilka filmów, które w szczególny sposób zaznaczyły się w moich wspomnieniach, to na pewno byłyby to filmy Wojciecha Hasa.

Zaczęło się naprawdę dawno, choć czas biegnie szybko. „Wspólny pokój” według Uniłowskiego. Kraków. Miałam 19 lat i byłam surowa jak szczypiorek, a wokół wspaniali aktorzy: Gustaw Holoubek, Zdzisław Maklakiewicz, Adam Pawlikowski. Has dochowywał wierności swoim aktorom, a aktorzy byli wierni jemu.

Najistotniejszą różnicą w kręceniu filmów kiedyś i dziś jest czas. Dawniej wszyscy mieliśmy czas na długi pobyt w miejscu kręcenia zdjęć, na próby, rozmowy i towarzyskie spotkania.

Po „Wspólnym pokoju” był „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Wytwórnia we Wrocławiu, większość ekipy mieszkała na jej terenie. Spędziłam we Wrocławiu tygodnie, ale że nie byłam gotowa na tak intensywne życie towarzyskie, więc niedaleko wytwórni, na Biskupinie, wynajęłam sobie pokój u uroczych państwa Kamińskich. I rano przez piękny park szłam sobie do wytwórni, po zdjęciach wracałam, a przejść mogłam, z uwagi na bogactwo komarów, jedynie mając w ręku zapaloną gazetę.

Sama „Lalka” przechodziła różne projekty realizacji. Najpierw Kazimierz Brandys napisał według Prusa scenariusz „Romansu warszawskiego”. Stanisława Wokulskiego miał grać Emil Karewicz, potem Zbyszek Cybulski, wreszcie stanęło na Mariuszu Dmochowskim.

W filmie mojego filmowego ojca zagrał Jan Kreczmar, ten sam, który usunął mnie ze Szkoły Teatralnej z pierwszego roku. Grała w nim również wspaniała aktorka Janina Romanówna. I Tadeusz Fijewski w roli Rzeckiego, młodziutki Marian Opania, Kalina Jędrusik, Wiesław Gołas. Jakie to były spotkania!

W tamtych czasach wszyscy aktorzy grali intensywnie w teatrze, nie było aktorów stricte filmowych. Z czasem jedynie Daniel Olbrychski i ja graliśmy głównie w filmie, choć Daniel także miał z czasem swoje sukcesy w teatrze.

Kiedy dostałam propozycję zagrania Izabelli Łęckiej, nie bardzo chciałam się tego podjąć. Z lektury szkolnej pamiętałam chłodną postać pretensjonalnej pannicy na wydaniu. Ale „Lalka” była ulubioną książką mojej Matki, która zawsze twierdziła, że gdyby napisano ją po angielsku czy francusku, stałaby w bibliotece przed Anną Kareniną.

Ale kiedy szef zespołu produkcji Zygmunt Szyndler powiedział, a był dla mnie autorytetem: „Zrozum, zagrać to więcej niż nie zagrać” – przyjęłam tę rolę. I zaczęłam myśleć, co zrobić, by wyjaśnić widzom, dlaczego Izabella jest taka jaka jest. Wyczuć jej osobowość i stanąć po stronie jej racji. Pomaleńku więc wchodziłam w jej postać.

Te fantastycznie bogate wnętrza studia i obiekty, jakie grały na mieście, uwodziły dzięki scenografii Skarżyńskich. Były kłopoty z materiałami, suknie miałam szyte z aksamitu używanego zwykle na ciężkie zasłony lub do pokrycia kanap.

Nawet zdarzyło się, że we wnętrzu katedry we Wrocławiu, gdzie odtwarzano „Wielkanocną kwestę”, właśnie Janina Romanówna zwróciła uwagę, iż zarówno kanapa, jak i ja byłyśmy obie obite w ten sam aksamit, tego samego koloru. Widać było tylko mały kapelusik na mojej głowie, z jasnymi koronkami i moją bladą twarz.

Muszę napisać kilka słów o czarującej, jowialnej Kalinie Jędrusik. Nie znał jej nikt, kto z nią nie pracował. Niesamowita osobowość, pełna uśmiechu i zadziorności, ale dobra nieskończenie. Zagrała w moich perełkach, jakie przywiozłam sobie z Indii.

Kiedy po pewnym czasie spotkałyśmy się też we Wrocławiu, przy innym filmie, przywiozła na potrzeby mojej roli całą walizkę kostiumów, zupełnie z własnej inicjatywy. Bo w owych czasach były niesamowite trudności ze zdobyciem czegoś oryginalnego.

Pamiętam kosmetyki, jakich używano na planie filmowym: ciężkie podkłady, bardzo pokrywające, ale gęste. Tak tapetowały twarz, że pod podkładem czuło się gorąco. Kłopotu przysparzały również fryzury, szczególnie w filmach wymagających specjalnego uczesania dla kilku aktorek.

Nie zważałam na to i czesałam się sama, posuwając się nawet do tego, że w scenie „Wielkanocy u hrabiny” (Janina Romanówna) po prostu związałam włosy w koński ogon i wetknęłam w niego strusie pióro. Ale byłam niezależna i zostało mi to do dziś.

Sama ubieram się do współczesnych filmów, sama czeszę się i robię makijaż, co nie zawsze się udaje, ale to jest ta sama ręka i wszystko wygląda naturalnie. Zawsze wytrącały mnie z równowagi godziny charakteryzacji i to wczesne wstawanie, czekanie na miejsce na fotelu i u fryzjera. A tak – gotowa przyjeżdżam na plan. Po prostu praktyczna pani.

Film zawojował moje uczucia i zdarzało mi się przez wiele lat odwiedzania targu staroci na Kole w Warszawie kupować np. guziki do ewentualnego filmowego kostiumu, klamerkę z emalią albo wiązkę czarnych piór, które widać potem w kapelusiku w filmie „Vabank 2”.

Bo filmowi łatwo oddać serce. I ja je oddałam.

Beata Tyszkiewicz, aktorka

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: