Zatrzymać mężczyznę. Felieton Agnieszki Osieckiej

Żonaci żyją dłużej, podobno to fakt. Lepiej jedzą, lepiej śpią, mniej (?) się denerwują. Powiedzmy, że tę sprawę mamy z głowy: rozsądny mężczyzna powinien być głęboko żonaty i to we własnym interesie. Ale czy on aby o tym wie? Otóż to, tego nigdy nie możemy być pewne. Życie współczesne zdaje się temu przeczyć.

Niejeden mężczyzna, zwłaszcza miejski, ociąga się z żeniaczką albo zgoła proponuje kocią łapę. Inny znów ma pięć innych żon rozsianych po całym świecie, jeszcze inny umawia się z jakąś panią, młodszą od nas, stawia jej szampana, mówi, że jesteśmy stara i brzydka, i że coraz bardziej robimy się podobne do naszej mamusi z Milanówka.

Nad tym ostatnim przykładem zatrzymajmy się przez dłuższą chwilę, weźmy ołówek i notujmy. Powiedzmy, że od życzliwej koleżanki dowiadujemy się o tej pani od szampana. Możemy się o tym zresztą dowiedzieć i od samego obwinionego („Mówiła mi znajoma, że szampan robi dobrze na cerę, zwłaszcza w twoim wieku”). Co czynić?

Wielka i głęboka znawczyni duszy kobiecej, Stefania Grodzieńska, a raczej jej bohaterka, udawała się wtedy do przyjaciółki. Nasza wyzwolona uczestniczka seminarium czeka na poradę doktora Amy’ego. On zaś, ze względu na okres urlopowy, odzywa się do niej pocztą:

Dear Mrs. B. Sytuacja jest opanowana po pierwsze dlatego, że uzyskała Pani rozeznanie w terenie, po drugie zaś, że nie panikuje Pani i nie leci zaraz do adwokata, tylko – wprost przeciwnie – do znanego psychologa. Na wstępie proszę na całą sprawę spojrzeć z przymrużeniem oka. Darling, kobietka tak urocza jak Pani z przytroczonymi jelenimi rogami? Czyż to nie zabawne, doprawdy?

Po drugie: ma Pani dwa wyjścia, a także wyjście trzecie zapasowe, o którym powiem na końcu. Wyjście pierwsze – nowoczesne, a nawet ultranowoczesne, stosowane przez feministki amerykańskie i nerwowe żony marynarzy – określiłbym krótko: przemy do rozwodu. Łapiemy tego potwora na byle jakim in flagranti (Skwer Wolności, wiec, kawiarnia, lody), robimy mu piekło z życia, rozwodzimy się, obłupiamy do gołej skóry. Po paru latach były małżonek zwierza się koledze w sanatorium: „Może moja druga żona to żadne cudo, ale charakter ma lepszy niż ta pierwsza. Słyszy pan ten łomot w sercu? To jej robota. Wykończyła mnie”. Proszę w tym miejscu nie wzruszać ramionami i nie mówić: „Ja bym do tego nie była zdolna”. Byłaby Pani.

Drugie wyjście – nazwijmy je konserwatywnym albo klasycznym – stosowane było jeszcze przez pokolenie Pani babek i ciotek nagminnie. Jego hasło brzmi: za wszelką cenę zatrzymać mężczyznę. Stawiamy mu aspirynę przy łóżku, kiedy wraca nad ranem, przygotowujemy świeże bułeczki, kiedy wraca rano, idziemy do fryzjera, kiedy wcale nie wraca. Nie zadajemy żadnych pytań albo tylko te, które lubi, nie krytykujemy perfum, którymi pachnie, nie namawiamy go na wspólny wyjazd do Krościenka, nie chcemy poważnie porozmawiać, nie nasyłamy na niego naszej matki, a nade wszystko naszej przyjaciółki. Prowadząc taką politykę możemy być pewne, że po jakichś dwudziestu latach na pół obcy facet w kapciach usiądzie z nami przed telewizorem i nigdzie wieczorem nie wyjdzie. Nazajutrz zechcemy się tym pochwalić naszej przyjaciółce. Ta przyjdzie na piętnaście minut, pokręci się i szepnie zjadliwie: „Ja ci się nie dziwię, moja droga, żeś ty to wszystko wytrzymała. Przecież to wrak”.

Jest jeszcze jedno wyjście, które nazwałbym zapasowym. Wymaga ono odrobiny rozmachu i skłonności do ryzyka: dać się porzucić! Ba, ale jak się dać porzucić? Ano system wojny błyskawicznej, niejako ad hoc, z miejsca, a przede wszystkim wtedy, kiedy on jeszcze nie jest na to gotowy. Wyjechać do matki na żniwa połączone z siewami, uzyskać stypendium w Ałma Acie, ruszyć rowerem dookoła Pustyni Błędowskiej (ale minimum dziesięć kółek). Na co liczyć? Na to, że tamta druga zrobi błąd: zacznie go ponaglać, przyszpilać, przyciskać do muru, skracać okres godowy jak sówka Chojnówka. Zobaczysz (you’ll see). Za tydzień padnie do twych stóp z wagonem róż. Cóż, zawsze można przeszarżować i nagle okaże się, że on nie wraca ranki i wieczory (sorry, wpadłem w polonizmy).

Ale, Dear Lady, czy tamte wyjścia były lepsze? Zresztą może nigdy nie przestanie on Pani kochać, a Pani, szczerze mówiąc, da nogę. Kto wie (Who knows)?

* Felieton ukazał się w miesięczniku Magazyn Rodzinny. „Zabawy poufne”  to wydany w 2002 roku ich zbiór. We wstępie  do niego Agata Passent napisała: „Tematem „Zabaw poufnych” są zawirowania miłosno–towarzyskie Polaków, tłem – siermiężne, ale przez wielu wspominane z wielkim sentymentem, lata PRL-u; bohaterami zaś kobiety i mężczyźni szamoczący się psychicznie w różnych konfiguracjach.”

fot. Archiwum Prywatne Magdy Umer

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: