Magdalena Popiel: Chcę, żeby kobiety rozkwitały w moich ubraniach

– Moim największym marzeniem jest jednak widzieć szczęśliwe kobiety w moich ubraniach. Każda klientka jest taką moją gwiazdą – mówi Magdalena Popiel. Polska projektantka w wywiadzie dla „Imperium Kobiet” opowiada o dzieciństwie spędzonym w szwalni mamy i o momencie, w którym podjęła decyzję, by pasję zmienić w zawód.

 

Olivia Drost: Jak wspominasz wizyty jako dziecko w szwalni, w której pracowała Twoja mama?

Magdalena Popiel: Pamiętam te długie wieczory, kiedy moja mama ze swoją siostrą godzinami przeglądały tkaniny, burdy, wymieniały się ubraniami uszytymi przez siebie. Zasypiałam przy turkocie maszyny do szycia. Chodziłam wtedy do przedszkola więc to są takie magiczne wspomnienia, które utkwiły w moich zmysłach jako dźwięki maszyn do szycia, zapachy tkanin i smaru do maszyn. Pamiętam również zawsze głośno włączone radio i muzykę Manam, teraz też podczas pracy słucham radia, nie umiem projektować w ciszy.

Mama szyła zaprojektowane przeze mnie suknie na szkolne bale (pewnie dlatego parę razy udało mi się zostać królową balu). Teraz historia się powtarza, ponieważ moja 7-letnia córka uwielbia spędzać czas w mojej pracowni. Kupiłam specjalnie dla niej mały manekin, na którym upina bluzeczki i sukienki. Całkiem nieźle idzie jej też rysowanie i wyszywanie. W liście do Świętego Mikołaja napisała, że chce dostać maszynę do szycia i tkaniny.

Czyli jako przedszkolak zostałaś projektantką mody.

Całe moje dzieciństwo jest związane z modą. Moimi zabawkami były nici, guziki, kawałki tkanin. Szyję i projektuję od 6 roku życia, więc naturalną decyzją był wybór technikum odzieżowego. Marzyłam o studiowaniu na ASP w Łodzi, ale mojej mamy, samotnie wychowującej dwoje dzieci, nie było na to stać. Dlatego moje życie zawodowe potoczyło się trochę inaczej. Wyjechałam do Warszawy, znalazłam pracę, z której udało mi się sfinansować zaoczne studia wyższe. Zajmowałam się szkoleniem i rekrutacją pracowników, jednak ciągle czułam, że to nie jest to, co chciałabym robić. Maszynę zawsze miałam ze sobą i ubierałam się w uszyte przez siebie ubrania. Koleżanki ciągle pytały, skąd mam takie ciuchy i prosiły mnie, żebym też im coś uszyła. Wszystko zmieniło się, gdy urodziłam dzieci – najpierw synka, a po 2 latach córeczkę. W czasie ciąż i po nich miałam dużo czasu na przemyślenia. Zastanawiałam się, co chcę dalej robić zawodowo i wtedy przypomniałam sobie o mojej starej, poczciwej maszynie do szycia. Zaczęłam szyć sukienki dla dziewczynek i tak się zaczęło. Zrozumiałam, że to zawsze było to, czym chciałam się zajmować w życiu.

I podjęłaś studia na MSKPU.

MSKPU to wspaniała szkoła, nauczyłam się tam jak przekładać swoje inspiracje na spójną kolekcję oraz jak tworzyć rysunki żurnalowe a to jest bardzo ważne w pracy projektanta. Pracują tam świetni nauczyciele, bardzo zaangażowani w to, co robią. Szkoła kładzie również nacisk na CSR w modzie, zajęcia z tego przedmiotu zmieniły zupełnie moje postrzeganie branży mody, odsłoniły jej ciemne strony z których wielu z nas nie zdaje sobie sprawy.

Skąd w CV polskiej projektantki pozycja „filologia polska na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego”?

Jestem typowym zodiakalnym bliźniakiem. Moją drugą pasją są książki, zawsze kochałam czytać. Te studia to była niesamowita przygoda intelektualna. Interesuję się teorią postkolonialną, a książką, która zmieniła moją świadomość w postrzeganiu kultury Zachodu jest „Orientalizm” Edwarda Saida. Z kolei moja ulubiona pozycja to „Niesamowita słowiańszczyzna” Marii Janion, wyjaśniająca problemy polskiej tożsamości. Bardzo aktualna, szczególnie w dzisiejszych czasach.

Jak to się stało, że znalazłaś się w Londynie?

Do Londynu pojechałam z koleżankami z MSKPU. Byłyśmy na kursie z konstrukcji eksperymentalnej w Central Saint Martins. Na kursie w Londynie poznałam nowe dla mnie techniki pracy z tkaniną, które dają zupełnie inne możliwości tworzenia konstrukcji. Sama szkoła Saint Martin i jej wyposażenie, m.in. w maszyny przemysłowe, sprawiają niesamowite wrażenie. Wiele godzin spędziłam w bibliotece, ponieważ oferta książek z branży mody jest imponująca.

To był mój pierwszy raz w tym mieście i mam nadzieję, że nie ostatni. Londyn jest przepiękny, różnorodny. Nie mogłam się napatrzeć na ciekawie ubranych ludzi. Nasza moda uliczna w Polsce jest, niestety, szara, bura.

Skąd w szaro-burej polskiej rzeczywistości czerpiesz inspiracje?

Inspirują mnie sztuka i ludzie, których spotykam na swojej drodze. Bardzo lubię inspirować się wystrojem wnętrz. Kocham kwiaty doniczkowe, dlatego właśnie przygotowuję kolekcję “urban jungle”, w której będzie dużo haftu i ręcznie wycinanych listków.

Jednak największą inspiracją są dla mnie moje klientki, kiedy przychodzą do mojej pracowni zamieniam się w słuch, staram się poznać ich potrzeby, marzenia, oczekiwania. Rozmawiamy przeglądamy tkaniny, ja robię rysunki i z tych spotkań powstają naprawdę wspaniałe rzeczy a efekty czasem są zdumiewające.

Co jest największym wyzwaniem podczas szycia na miarę?

Szycie na miarę wymaga sporych nakładów pracy, poświęcenia czasu zarówno ze strony projektanta, jak i klientki, ponieważ musi ona przyjeżdżać na przymiarki, które potrafią trwać nawet kilka godzin.

Zaczynamy od wyboru projektu. Następnie tworzę kilka rysunków, zgodnie z oczekiwaniami klientki. Potem dobieramy tkaniny i rozpoczyna się etap konstrukcji, który jest ważny i trudny, bo każda kobieta ma inną sylwetkę, a krój musi być idealnie dopasowany do danej figury. Następnie kroimy i zszywamy ubrania do pierwszej przymiarki. Najważniejsze jest nawiązanie dobrych relacji z klientką, wczucie się w jej potrzeby i, przede wszystkim, cierpliwość.

Co najbardziej lubisz w swojej pracy?

Przede wszystkim, uwielbiam spotkania z moimi klientkami. Często te relacje przeradzają się w przyjaźnie.

Od momentu, w którym udało mi się dotychczasową pasję zmienić w pracę, uwielbiam wszystko, co z nią związane. Każdy etap projektowania jest fascynujący. Powstawanie moodboardu, w którym staram się uchwycić atmosferę, klimat tego, jak ma wyglądać kolekcja. Zdarza się, że poszczególne pomysły na sylwetki rodzą się w moich snach. Muszę wtedy szybko wstać i narysować to, co zobaczyłam. Bardzo lubię moment, w którym dobieram tkaniny, nici i koraliki do haftu. To niesamowite jak z płaskiej tkaniny powstaje bryła, która potem nabiera życia na modelce. Czasem czuję się jak ogrodnik, kiedy patrzę jak ręcznie tworzone kwiatki i listki są „sadzone” na sukienkach.

Jak określiłabyś swój styl?

Podczas projektowania myślę o wydobyciu kobiecości, podkreśleniu jej. Jeśli widzę, że po założeniu sukni, kobieta się uśmiecha i promienieje, to wiem, że osiągnęłam swój cel. Chcę, żeby kobiety „rozkwitały” w moich ubraniach, czuły się w nich pewne siebie, piękne, wyjątkowe. Na pierwszym spotkaniu z klientką najpierw badam jaki jest jej styl, a kiedy już go poznam, wiem, co mogę jej zaproponować.

Co jest największym współcześnie wyzwaniem dla początkujących projektantów w Polsce?

Wyzwaniem na pewno jest próba rozwijania swojej marki, bo małe firmy nie są wspierane przez rząd. Jest ogromna konkurencja, ubrania od projektanta są droższe i niedostępne dla przeciętnego odbiorcy. Tu trzeba być już nie tylko artystą, ale i analitykiem. Musimy myśleć o tym, czy nasza kolekcja się sprzeda. Polacy, niestety, jeszcze mało interesują się modą, chociaż w dużych miastach ten trend powoli się zmienia.

Największym wyzwaniem dla mnie była próba odnalezienia się na rynku pracy po okresie, w którym poświęciłam się wychowaniu dzieci. Kiedy wiedziałam już, że chcę zmienić moje życie i projektować, skończyłam MSKPU. Wydawało mi się, że bez problemu znajdę pracę w tej branży w Polsce, jednak bardzo się pomyliłam. W jednej z polskich marek podczas rekrutacji usłyszałam, że jestem już dojrzałą osobą, nie mam doświadczenia i na dodatek mam dwoje dzieci, a firma ma w tej chwili problem z pracownicami, które są na urlopach macierzyńskich. To był kubeł zimnej wody. Jednak dzięki temu, że nie dostałam tej pracy, mogę teraz rozwijać swoją markę, a mój czas pracy jest na tyle elastyczny, że jestem w stanie pogodzić pracę z opieką nad dziećmi.

Masz na koncie już pierwsze sukcesy i branżowe nagrody i wyróżnienia. A o czym dzisiaj marzą początkujący projektanci? O pojawieniu się na fashion weeku? O rozkładówce w „Vogue Poland”? Czy o ubraniu jakiejś megagwiazdy?

W tej chwili marzę o otwarciu pracowni w Warszawie, jestem na etapie poszukiwania lokalu. Chcę stworzyć przyjazne miejsce, w którym klientki będą mogły przymierzyć wymarzoną dla siebie suknię. Nagrody i wyróżnienia na pewno dodają pewności siebie i mobilizują do dalszego działania, gwiazdy ubrane w moje ubrania podnoszą prestiż marki i po prostu cieszą. Moim największym marzeniem jest jednak widzieć szczęśliwe kobiety w moich ubraniach. Każda klientka jest taką moją gwiazdą.

fot. Renata Boruch, belle-imaging.com

 

Nikt jeszcze nie skomentował

Pozostaw odpowiedź

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

I.D. MEDIA AGENCJA WYDAWNICZO-PROMOCYJNA

info@idmedia.pl
tel. +48 609 225 829


redakcja@ikmag.pl

 

Magazyn kobiet spełnionych,

Śledź na: